To film o emocjach. Czyli nielogiczny i czarujący. Genialny reżyser i interesujący eksperyment.
Rzeczywiście – nie jest to rozrywka zupełnie. Raczej studium miłości i jej odcieni. Ale obraz służy tu
raczej do pokazania niepokazywalnego. Surrealizm surrealizmem, ale wszystko, co na pozór bez
sensu, ma swój jednak głębszy sens. Deszcz i słońce w jednej scenie, bo mamy różne nastroje w
tych samych okolicznościach? Jedzenie to zabawa? Łyżwy jako sport ekstremalny? Granica (może
wodna) oddzielająca nas od ludzi nas obserwujących podczas krępującego momentu występowania
w roli publicznej (ślub?).
Gondry podjął się ilustrowania stanów, może nawet nie emocji jedynie. Klimatów, jakie pozostawia w
naszym jestestwie rzeczywistość. Ubaśniawiamy stany tragiczne. Euforycznie zachwycamy się
banalnymi okolicznościami, kiedy jesteśmy zakochani. I tak dalej.
Ten film to wizualne szaleństwo. Jednak szaleństwo z metodą dość precyzyjną i zrozumiałą.
Szkoda, że państwo tego nie widzą – każdy z nas mógłby zakrzyknąć do ludzi, którzy nie mogą, albo
nie potrafią zajrzeć nam w dusze, keidy mocno coś przeżywamy.
Gondry mistrzowski. Wspaniały. Wizjonerski.
Bardzo, ale to bardzo, bardzo dziwne jest to, że ktoś wprowadził ten film do szerokiej dystrybucji. Ale
– coż. Wypada się tylko cieszyć.