Po pierwszym obejrzeniu filmu narzuca się wniosek, że u początku tego projektu były dwie postacie, które wydały się reżyserowi równie atrakcyjne. Postać męska: łowca książek Corso wywodzi się z konwencji komediowej. Corso jest parodią prywatnego detektywa z amerykańskiego "czarnego" filmu z lat czterdziestych i pięćdziesiątych (jak wcześniej Jack Nicholson był w "Chinatown" jego pastiszem). Im dłużej oglądamy film, tym mocniej przekonujemy się jak naiwne jest przeświadczenie bohatera, że panuje nad kryminalną akcją, w którą go wciągnięto; tym bardziej zatem ów bohater wydaje nam się śmieszny. Myśleliśmy, że jest wspaniale sprawny, tymczasem okazuje się safandułowaty; mniemaliśmy że jest cyniczny - wychodzi na jaw, ze jest niewinny jak dziecko. Z kolei postać bezimiennej dziewczyny jest rodem z horroru. Z pozoru niewinna, wraz z rozwojem akcji okazuje się coraz bardziej niesamowita. Jak pojawianie się i znikanie w bibliotece, nieludzki skok na motocyklu - tego nie można wytłumaczyć widzeniem bohatera krótkowidza. Nie mówiąc już o scenie finałowej. Widząc tą postać nie sposób nie zauważyć, że Polański umiejętnie gra na oczekiwaniach widza ukazując wysłanników i uczniów diabła inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Postać dziewczyny nosi przybrudzone tenisówki i workowaty skafanderek i wygląda na zwykłą studentkę. Ten sam chwyt zastosował Polański wcześniej w "Dziecku Rosemary" ukazując czcicieli szatana, państwa Castavetów jako sympatyczną parę staruszków.