Są czasami takie momenty, kiedy totalnie nie wiadomo, co powiedzieć. Odczuwa się pewnego rodzaju wzniosłość, a czas znika. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś czegoś takiego, tej specyficznej mieszanki radości, smutku i obojętności nie doświadczył, uzna "Euforię" za płytką i banalną. Szkoda. Szkoda, że mało kto potrafi odczuć tego typu więź, która nie potrzebuje niczego poza samą sobą. I która skupia się tak bardzo na formie, że aż staje się realną, pozbawioną zbędnych ozdobników, treścią. No ale nie każdy musi być taki sam. Ten film pewne osoby odczują, inne go nie zrozumieją, a jednostki zrozumieją, o jakich odczuciach on mówi. Ktoś, kto szuka tu wymyślnej fabuły, niech od razu zrezygnuje i przerzuci się na brazylijskie albo polskie telenowele. Bo tutaj treścią jest forma i to właśnie idealnie odzwierciedla tytułowy stan euforii. Oto siła tego filmu, do którego wracam od lat i wiem, że wracać będę - głównie w ważnych momentach swojego życia, bo te są zazwyczaj dziwne, niejednoznaczne, niepewne oraz ani racjonalne, ani nieracjonalne. Ot, euforyczne.