Film opowiada o ciężko chorych psychicznie ludziach. Grupa uzależnionych od adrenaliny narcyzów chodzi sobie po pięknych górach i prosi na kolanach los aby dał im tam umrzeć. Los jest łaskawy i wielu się udaje ;-) Widoki wyrenderowanych gór robią fantastyczne wrażenie ale to wszystko co w tym filmie wartego uwagi. Reszta to obserwowanie grupy idiotów, którzy siadają gołą dupą na rozgrzanej patelni i są ciężko zdziwieni, że w jajka parzy. Japonkę nie w jajka oczywiście ;-)
A wiesz dlaczego młodzi się nie garną w Himalaje!? Bo po co się męczyć skoro jest metamfetamina ;-) Tuż za rogiem, bez wiatru, chłodu i całej tej nieprzyjemnej otoczki ;-)
Wytłumaczenie na zasadzie pars pro to to: góry to haj. Nie jest jednak tym samym zostanie zdobywcą Everestu co ćpunem. Na Evereście nie wystarczy zapłacić, trzeba jeszcze pokonać siebie. No po prostu nie ta sama satysfakcja. Narkotyki to tylko surogat niedostępnego komuś życia. A powodem absencji młodych jest zmiana kulturowa. Prorokował ją np. Lem w "Powrocie z gwiazd". Zanik ducha eksploracji, ekspansywności, przygody. Dziś w Himalaje chodzą Chińczycy, Filipińczycy, Japończycy.
Skoro jednak sam stwierdziłeś, co jest łatwiejsze, to w zasadzie dyskusja jest zakończona. Brakuje tylko odpowiedzi na pytanie dlaczego łatwość staje się wartością? Zgadzamy się jednak obaj, że istnieje ta różnica i jest nią "trudność". OK?
Nota bene Szerpowie nie chodzą w góry inaczej jak zarobkowo. Tak samo jak i nasi Górale.
Muszę Ci podziękować za argument bo sam na to nie wpadłem. Przykład z Szerpami jest idealny. Szerpowie idą w góry tylko z racjonalnego powodu - zdobycie kasy. Nie wchodzą tam dla burzy hormonów bo nie czują takiej potrzeby i mają świadomość, że chodzenie po Himalajach to igranie ze śmiercią. A ludzie, którzy mają potrzebę burzy hormonalnej idą tam z tego powodu. Ja bym zrobił taki podział. Imprezowicz > pijak > alkoholik. Taki jest mniej więcej schemat tworzenia alkoholika. Najpierw jest fajnie wypić na studenckiej imprezie, potem w dorosłym życiu potrzebujemy się zresetować od stresów życia zawodowego i osobistego więc na weekend jest bomba a z czasem stajemy się profesjonalnymi pijakami czyli alkoholikami, którzy nie mają wyboru - muszą pić aby nie czuć się źle bez picia. I takim schematem potraktowałbym turystykę górską. Najpierw idziemy ze znajomymi w Karkonosze bo fajne są wspólne wycieczki. Mnóstwo bodźców, super widoki i trochę ruchu. To odpowiednik imprezowicza. Potem kiedy siła bodźców przestaje dawać przyjemność chodzimy po Tatrach. Następnie kiedy i te góry przestaną dawać odpowiednią satysfakcję grzejemy w Alpy. Tam już jest dobrze - i niebezpiecznie i siła bodźców odpowiednia duża. To etap mocnego pijaka na granicy profesjonalizmu. Być może na szczycie Mount Blanc przechodzi granicę i pić już musi - staje się alkoholikiem. Teraz już nie ma wyboru - musi wejść na Mount Everest. Ma świadomość, że może zginąć, że może stracić zdrowie. Ale musi tam wejść. Musi się napić. Oczywiście jak każdy alkoholik nie potrafi ocenić racjonalnie stanu, w którym się znajduje, tak i himalaista nie ma świadomości, że to co sam sobie tłumaczy to jedynie system iluzji i zaprzeczeń. Szerpowie i przewodnicy, którzy wchodzą tam dla pieniędzy nie mają takiego problemu. Oni tam zarabiają i nie różnią się niczym od górnika, który codziennie zjeżdża kilometr pod ziemię aby zarobić pieniądze ryzykując własnym życiem.
Osobiście nie mam najlepszej opinii o młodych ludziach ale nie mogę się zgodzić z tezą, że zanika duch eksploracji. Oczywiście powoływanie się na własne doświadczenia jest jakimś tam błędem w dyskusji ale forum Filmweb to nie katedra uniwersytecka ;-) Uważam, że młodzi ludzie dużo chętniej i bez oporów eksplorują dzisiaj świat niż czyniło to pokolenie ludzi bez paszportów. Co chwilę słyszę, że czyjaś córka czy syn poleciał do Australii, Brazylii czy Japonii. Połowa mojej rodziny jest rozrzucona po całym świecie. Od Tasmanii aż po Alaskę. Więc ludzie eksplorują inne kraje i kontynenty ale rozsądnie, bez potrzeby zabicia się w takiej podróży. Ekspansywność zabija wszechobecny marksizm kulturowy więc także nie ma co się dziwić, że młodzież od Kaliforni po Moskwę ma w głowie to czym jest bombardowana od kiedy się urodziła. To paradoks naszych czasów, że kraje formalnie nazywane komunistycznymi mają obecnie zdrowsze zasady wychowania młodzieży niż kraje oficjalnie nazywane kapitalistycznymi gdzie króluje marksizm kulturowy. Stąd Chińczyk będzie bardziej ekspansywny niż Amerykanin, Niemiec czy Francuz. Bo tam nie dowiadują się w szkole, że ekspansywność to złłłłoooooo ;-) No i na koniec narkotyki. Każdy narkotyk powoduje zmianę świadomości. Tylko po to się go zażywa. Piszesz, że wejście na Everest to pokonanie siebie. To swego rodzaju przenośnia, która mówi, że musisz pokonać coś w sobie. Patrząc na to zdanie dosłownie mówisz - muszę się sam pokonać czyli muszę się zabić. No bo w pokonywaniu przeciwnika chodzi o wygrywanie. Czyli dostrzegasz w sobie jakiegoś siebie, którego nie akceptujesz i czujesz imperatyw pokonania tej części siebie. Narkotyk działa identycznie. Człowiek dostrzega realny świat jako nie do zaakceptowania. Chce to zmienić. Najłatwiej jest wziąć narkotyk i zmienić swoją świadomość postrzegania świata. Himalaista chce pokonać samego siebie. Nie akceptuje w sobie czegoś i chce to zmienić. Idąc w góry zmienia swoją świadomość. Czuje się lepszy, silniejszy, fajniejszy - na jakiś czas. Wyprawa w góry dała mu możliwość zmiany świadomości. Tak jak narkotyk ćpunowi. Dlatego Himalaiście nie wystarczy, że wejdzie tam raz. Kiedy wróci do rodziny, do żony, dzieci, pracy - efekt narkotyczny za jakiś czas zniknie. I znowu poczuje, że musi pokonać siebie. I pojedzie zażyć narkotyk kolejny raz.
Bardzo dawno temu Arystoteles zauważył, że człowiek przejawia dwa rodzaje działania. Działa jak wolny obywatel dla przyjemności, spełniając się w podejmowanym działaniu lub utylitarnie, czyli jak niewolnik, który działa zawsze dla czegoś innego.
Górnik nie schodzi do kopalni dla przyjemności lecz dla pieniędzy, których również nie pragnie dla nich samych, lecz ze względu na coś innego. To co nazywasz "racjonalnością" jest "tylko" utylitaryzmem. Przejawiający go górnicy, Szerpowie oraz inni niewolnicy, nigdy nie mają satysfakcji z podejmowanego działania (zresztą frustracja pragnienia przyjemności jest wg mnie przyczyną nałogów). Wolność wymaga zarówno możliwości wyboru jak i pragnienia tego, co jest wybierane. Sama alternatywa bez pragnienia to żadna wolność. Wybieram coś ze względu na coś innego, a to jeszcze ze względu na coś itd. itd.. Prowadzi to do mediatyzacji życia i absurdu.
Można się na to obrażać, ale taka jest natura popędów psychicznych. Podstawowym jest popęd przyjemności (vis concupiscentia) i to on uruchamia popęd znoszenia i atakowania trudności (vis irascibilis). Jeśli ktoś ginie, gdyż tam prowadzi jego życiowa droga to trudno. Taka karma. Lepiej zginać szczęśliwym niż tylko obojętnie znosić nieszczęście.
Niestety w Twojej optyce natura człowiek jest jakoś "skrzywiona". Boisz się pragnąć. Wolność pojmujesz normatywnie za coś w rodzaju obojętności np. trzeba zarabiać pieniądze. Wszystko co się z niej wytrąca grozi uzależnieniem. Zła wiadomość jest taka, że to też uzależnia.
[Arystoteles: Etyka Nikomachejska, Tomasz z Akwinu: Kwestie dyskutowane o uczuciach, Baars, Terruwe: Integracja psychiczna]
Oczywiście to wcale nie przesądza o psychologii himalaizmu. Bek Weathers, który napisał "Everest - na pewną śmierć" szukał akurat w górach wyzwań, nie będąc zdolny do odczuwania zadowolenia z chwili obecnej. Ale to nie jest wzorcowy przypadek.
Mówisz Arystoteles - a ja na to Maciej Polański i jego opracowanie.
http://www.wotuw.malopolska.pl/uploads/Dokumenty%20MOSTU/Eseje%20uczestnik%C3%B3 w%20SPU%202/Maciej%20Pola%C5%84ski%20-%20Kohimalaistki,%20czyli%20jak%20uzasadni %C4%87%20czekanie.pdf
Dla ciebie pewnie opinia psychoterapeuty nie będzie miała żadnego znaczenia ale może z niej wyczytasz to przed czym się bronisz.
W mojej optyce natura człowieka nie jest skrzywiona. Jest taka jak natura jest. Banalnie prosta i bezwzględna. A Himalaista jest dokładnie tak samo uzależniony od wypraw górskich jak alkoholik od kielicha. Twierdziła tak Rutkiewicz, Kukuczka i wielu innych polskich himalaistów. Ale oni nie mieli tak betonowego systemu iluzji i zaprzeczeń jak ty ;-)
Niech każdy się uzależni od tego, co mu daje szczęście. Mnie życie jako uzależnienie się od cudzych pragnień i poleceń nie interesuje. Chcę być uzależniony od bycia sobą.
Nie mam pojęcia co mówisz ;-) Dość szybko przeszedłeś od filozofii do poezji ;-)
Przykro mi, że nie rozumiesz, ale mnie to nie dziwi, skoro Twoje "banalnie proste i bezwzględne" widzenie natury nie odróżnia przyjemności od nałogu, traktując odczuwanie przyjemności jako chorobę.
Nie każde odczuwanie przyjemności jest nałogiem. Natomiast odczuwanie chorobliwej przyjemności podczas wyprawy na Mount Everest na pewno jest nałogiem. Ale tego ty nie pojmiesz bo beton między uszami nie pozwoli ci na to. Jeśli nawet opracowanie specjalisty nie sprowokowało cię do zmiany opinii to nic jej nie ruszy ;-) Umrzesz przekonany, że masz rację ;-)
Umrzemy zatem w ten sam sposób. Ale na razie wsadź sobie psychoanalizę tam gdzie ona zasługuje. To żadna nauka tylko szamanizm oparty na tym, że ludzie czują się lepiej, gdy mogą sobie pogadać z kimś, kto ich wysłucha. Oczywiście odczuwanie chorobliwej przyjemności podczas wizyty u psychoanalityka jest chorobą chyba, że to akurat jest Twoja wizyta. Po uporczywej argumentacji mniemam, że nie pierwsza. Mam nadzieję, że kolejne wizyty na kozetce wyleczą Cię z brzydkiego nałogu argumentowania ad personam (tomografia nie ujawniła żadnego betonu między moimi uszami). Doprawdy wybrałeś sobie żałosny sposób podwyższania poziomu adrenaliny! Ale może przed śmiercią, jak już będziesz syty tych wszystkich postfreudowskich bredni, będziesz mógł zrozumieć wypowiedź Moniki Witkowskiej: "Chyba prawdą jest, że ludzie z gór wracają lepsi. Zwłaszcza ci, którzy nie wchodzą na nie, aby je zaliczać, ale by je również przeżywać, odkrywać ich duszę a przy tym również i siebie. Majestat gór sprzyja przemyśleniom, nabraniu dystansu do życia, docenianiu tego, co ważne. Równocześnie daje tez energię i motywuje do wyznaczania sobie nowych celów, sprawiających, że nie przecieka nam miedzy palcami [...] ja już wyżej być nie mogę, za to przyszedł czas na odkrywanie tego, co bliżej i bliżej". [M.Witkowska: "Everest, Góra gór"]. Chociaż jakoś w to wątpię. Tyle bowiem wiemy o sobie ile nas sprawdzono. A Ty się sprawdzasz słuchając na kozetce bredni, które Ci nawija jakiś cwaniak.
Nigdy nie byłem u psychoanalityka. To tyle w kwestii twojej miernej intuicji, betonie ;-)
Tym bardziej podziwiam w Tobie podatność na modne kiedyś wśród tzw. humanistów brednie. Psychoanaliza jest poglądem metafizycznym bez empirycznej wartości. Tłumaczy wszystko. Przyjęcie filozofii tłumaczącej wszystko (np. tomizmu, heglizmu, marksizmu czy psychoanalizy) jest dowodem słabości rozumu a humaniści nigdy nim nie grzeszyli.
Współczuję ci. Serio. Masz taką sieczkę w mózgu, że kiedyś albo się zapijesz albo wylądujesz w psychiatryku. Albo jedno i drugie. I to nie jest złośliwość z mojej strony ale jakaś dziwaczna oznaka niezrozumiałej dla mnie troski.
No tak przecież "żyję w systemie iluzji i zaprzeczeń". Wydaję pieniądze na to, żeby się zabić, choć nie przyznaję się do tego. Co innego, gdybym pieniądze wydawał na nowe BMW, które zaimponuje sąsiadom. To byś zrozumiał. W końcu wiesz lepiej, czego mi trzeba.
Jestem za głupi. Przecież wiesz lepiej ode mnie, co mi jest. I to nie jest cynizm tylko jasnowidzenie. Po protu taki już jesteś mądry. Mądrze zacząłeś od nazwania obcych sobie ludzi "grupą idiotów". Nie powstrzymało Cię nawet, że część z nich wciąż żyje. Jesteś równie odważny co konsekwentny. Każdego, kto się z Tobą nie zgadza, też masz za osła, który nie jest zdolny przyjąć do wiadomości głębi psychoanalizy, czy docenić genialności spostrzeżeń o uzależniającym charakterze zbiórek w Karkonoszach i narkotycznym działaniu gór. Tylko ewidentny osioł mógłby przypuścić, że poprawiasz sobie samoocenę a to natrętną nienawiścią do lewactwa a to lżąc ludzi mających większe osiągnięcia niż serfowanie w internecie, picie piwa, czy oglądanie "Plutonu".
Jako osioł nie jestem oczywiście stanie zrozumieć, po co ze mną dyskutujesz, dlaczego ciągle miesza Ci się choroba z głupotą, psychoanaliza z przedszkolem ale trzeba umieć uznać własne ograniczenia.
Nie piję alkoholu więc argument z piwem całkiem do dupy. Ale lewactwa nienawidzę faktycznie ;-) Nie wykręcaj kota ogonem Włodek ;-) Nigdy nie twierdziłem, że łażenie po Karkonoszach jest objawem uzależnienia w odróżnieniu od łażenia po Himalajach. No ale dla ciebie nie ma to znaczenia bo uważasz, że opinia specjalisty jest gówno warta. Jak znajdziesz jakieś fajne, specjalistyczne opracowanie, które podda moją tezę krytyce to chętnie przeczytam. A jeśli do tego udowodni, że próba popełnienia samobójstwa w Himalajach nie ma nic wspólnego z mechanizmem uzależnienia to napiszę, że myliłem się okrutnie. Napiszę także, że miałeś rację i dziękuję ci za poszerzenie moich horyzontów. Zapraszam do poszukiwań ;-)
Rzeczywiście, nigdy nie twierdziłeś, że łażenie po Karkonoszach jest objawem uzależnienia w odróżnieniu od łażenia po Himalajach. Twierdziłeś coś zupełnie innego: "Najpierw jest fajnie wypić na studenckiej imprezie, potem w dorosłym życiu potrzebujemy się zresetować od stresów życia zawodowego i osobistego więc na weekend jest bomba a z czasem stajemy się profesjonalnymi pijakami czyli alkoholikami, którzy nie mają wyboru - muszą pić aby nie czuć się źle bez picia. I takim schematem potraktowałbym turystykę górską. Najpierw idziemy ze znajomymi w Karkonosze bo fajne są wspólne wycieczki. Mnóstwo bodźców, super widoki i trochę ruchu. To odpowiednik imprezowicza. Potem kiedy siła bodźców przestaje dawać przyjemność chodzimy po Tatrach. Następnie kiedy i te góry przestaną dawać odpowiednią satysfakcję grzejemy w Alpy. Tam już jest dobrze - i niebezpiecznie i siła bodźców odpowiednia duża. To etap mocnego pijaka na granicy profesjonalizmu. Być może na szczycie Mount Blanc przechodzi granicę i pić już musi - staje się alkoholikiem. Teraz już nie ma wyboru - musi wejść na Mount Everest. Ma świadomość, że może zginąć, że może stracić zdrowie. Ale musi tam wejść. Musi się napić. Oczywiście jak każdy alkoholik nie potrafi ocenić racjonalnie stanu, w którym się znajduje, tak i himalaista nie ma świadomości, że to co sam sobie tłumaczy to jedynie system iluzji i zaprzeczeń".
Dla mnie nie ma to znaczenia bo uważam, że opinia "specjalisty psychoanalityka" jest nic nie warta, gdyż psychoanaliza nie jest nauką (dziś dodatkowo skompromitowaną przez kognitywistykę i psychologię poznawczą). Psychoanalitycy mogą wysnuwać dowolne teorie, gdyż nie ma żadnego sposobu na ich sprawdzenie. Nie ma takiej sytuacji, która zaprzeczałaby psychoanalizie. Stad nikt się tym nie zajmuje. Rzecz w klasyczny sposób analizował Karl Popper i do niego odsyłam.
Nie mają również dla mnie znaczenia przepychanki słowne, o to, czy himalaizm nazywać uzależnieniem, pasją czy sprawnością. Medycyna górska nie zna takiej jednostki chorobowej jak "himalaizm", czy "nałogowa wspinaczka" a dyskusja o tym, czy człowiek posiada mechanizmy homeostazy i przystosowania jest doprawdy mało odkrywcza. Oczywiste jest, że organizm człowieka żyjącego wyzwaniami, dostosowuje się do takiego trybu życia. W końcu o to chodzi w treningu.
Twoją tezą o nałogowym wchodzeniu na Mont Everest, o ile mi wiadomo, nikt w medycynie się nie zajmuje. Dlatego nie potrafię przytoczyć żadnych prac na temat tego ile wejść na najwyższą górę Ziemi, świadczy o nałogu (akurat rekordy biją tu Twoi racjonalni Szerpowie, niektórzy byli po kilkanaście razy). Być może wystarczy się zaciągnąć, lub tylko o tym pomyśleć, albo nawet łazić po Karkonoszach.
Wiesz, że homoseksualizm został skreślony z listy chorób poprzez arbitralną decyzję kilku lekarzy? Dlatego nie przywiązywałbym wielkiej wagi do tego czy uzależnienie od wypraw himalajskich jest na liście chorób czy nie. Homoseksualizm czekał na swoją kolej tysiące lat ;-) Więc i Himalaiści mają szansę się doczekać ;-) Miej nadzieję, że dożyjesz tej chwili a wtedy będziesz miał szansę na skopanie filozofów za to, że tego nie przewidzieli albo lekarzy WHO za to, że nie zapytali ciebie o opinię ;-)
Mógłbyś mi zdradzić jakie cechy innych ludzi szczególnie cię irytują? Wystarczy kilka takich cech.
Arbitralność w określaniu chorób byłaby argumentem przeciw nazywaniu himalaizmu chorobą. Nie wiem na co mają tu czekać himalaiści.
Nie wiem również, czy homoseksualizm został wykreślony z listy chorób arbitralnie. Obecnie wiemy więcej o jego biologicznych przyczynach. Dawniej wiedziono o nich tyle samo, co o zapłodnieniu, czyli prawie nic. Katolicy do dzisiaj zresztą wierzą, że np. poczęcie następuje w wyniku tzw. animacji zarodka przez duszę rozumną. W zależności od gustu można to nazwać arbitralnym lub nie. Niektórzy idą jeszcze dalej i odrzucają udział procesów probabilistycznych przy ludzkim poczęciu. I to już nie jest arbitralne tylko fałszywe, bo zapłodnienie zachodzi dzięki procesom przypadkowym.
W wypadku psychoanalizy nie ma takich możliwości falsyfikacji. Mogę twierdzić, że piszesz na forum (zarabiasz pieniądze, jeździsz na rowerze, oglądasz filmy itd.) , ponieważ sublimujesz swoją potrzebę kopulacji. A Twoje zaprzeczania są tylko skutkiem wyparcia tego ze świadomości. Nie masz żadnych szans polemiki z takim zdaniem, poza odrzuceniem całej metafizyki psychoanalizy.
Tak samo ja odrzucam tezę, że himalaizm jest przejawem wypartego ze świadomości dążenia do śmierci, czy kompensacją nałogu. Kiedy ktoś mówi, że lubi góry, nie mam żadnych powodów, aby mu nie wierzyć i tłumaczyć jego lubienie wyparciem, nałogiem, czy popędem śmierci. .
Najbardziej irytuje mnie, moje własne zachowanie. W szczególności to, że jest tak zależne od innych ludzi.
Ciekawy jestem jak nazwiesz człowieka, który uwielbia chadzać po polu minowym? A nie jest saperem ;-) Twierdzi, że kręcą go znakomite widoki, które widuje gdy uda mu się bezpiecznie przejść przez pole minowe. Twierdzi, że jak tylko przejdzie pole minowe to lepiej mu się oddycha bo zaraz za polem minowym jest takie rześkie powietrze. Twierdzi, że czuje się lepiej psychicznie jak tylko uda mu się przejść pole minowe a nie urwie mu nogi zaraz przy jajach. Twierdzi, że czuje przy tym niesamowitą moc wewnętrzną i wiarę, że może przenosić góry. Twierdzi, że nie przejmuje się tym co myślą jego dzieci czy żona kiedy on chodzi po polu minowym. Twierdzi, że ma świadomość, że oni przeżywają katusze czekając czy mąż i ojciec wróci z wyprawy na pole minowe w worku, na wózku, czy na swoich nogach. Twierdzi, że jego potrzeba fantastycznych przeżyć na polu minowym jest ważniejsza niż ich obawy i dyskomfort. Jak nazwiesz takiego człowieka? Estetą? Miłośnikiem pięknych widoków? Amatorem adrenaliny? Czy może jakoś po swojemu?
Taka analogia zakłada, że góry są jak pole minowe i loteria, czyli to, co chcesz wykazać. Taki argument nazywa się błędnym kołem.
Ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że w Himalajach szczelina pokryta śniegiem jest jak mina lądowa bo jak w nią wpadniesz to w najlepszym przypadku stracisz zdrowie a w najgorszym zginiesz i nikt z niej nie wyciągnie twojego zmarzniętego ciała!? Aby dojść na Mount Everest musisz przejść przez to pole minowe. To nie jest błędne koło - to realia. Bo wysokie góry są jak pole minowe i loteria. Jeśli masz szczęście to wracasz do domu i przygotowujesz się do kolejnej wyprawy dzięki czemu masz szansę skorzystać z pola minowego powtórnie i "wygrać" swoją śmierć. Ale dla ciebie chodzenie po polu minowym jest jedynie doświadczaniem wrażeń estetycznych ;-) Ciekawi mnie dlaczego masz taki opór przed podaniem czego nie lubisz u innych ludzi?
Bo się nad tym nie zastanawiam.
Co do gór to idź i zobacz sam, jakie tam są pola minowe. Przy okazji poznasz techniczne aspekty wspinaczki (odpowiednik sprawności sapera). Na razie powtarzasz, że strach ma wielkie oczy i to w czasach, kiedy całe karawany pokonują nawet lodospad Khumbu w te i nazad. Ja tam nie byłem, ale wspinacze są bardzo zgodni: nikt nie lubi tego lodospadu ani ryzyka, jakie on stwarza. Jednak są to normalni ludzie, tyle tylko, że odważni.
Piotr Pustelnik słusznie powiedział o miłości o gór. Jedni ją rozumieją a innym nie da się jej wytłumaczyć. Dla tych drugich jest to zawsze coś absurdalnego.
Oj Janku, po co tyle patosu. Znalazłem wykład Twojej teorii w wykonaniu kabaretu "Hrabi" ( https://www.youtube.com/watch?v=akIrsrk00ic ). Tylko nie przejmuj się opisem internautów: "Kabaret HRABI - Prawdą w oko, endorfina... Parodia idiotycznych programów TV dla skrajnych debili". Jak zwykle przesadzają.
O jeju, ja już dawno zapomniałem o tobie a ty jednak o mnie ciągle myślisz ;-) Miło mi, że tak długo pielęgnujesz ziarno, które zasiałem w twoim umyśle ;-)
Himalaizm to uzależnienie behawioralne identyczner jak np. patologiczny hazard. I tu, i tu są żywe emocje, tylko w tym drugim traci się pieniądze, majątek, ale nie bezpośrednio życie.
Himalaistom jesteśmy winni mówienie prawdy o ich śmiertelnym uzależnieniu - i propozycję terapii, żeby zamiast tchórzliwie uciekać w góry byli w stanie zmierzyć się z prawdziwym życiem.