Film mnie bardzo wciągnął, ze względu na sposób, w jaki został nakręcony. Sceny jakby wyciągnięte z wideo pamiętnika. Ale… no właśnie, ja jakoś nie zauważyłam tu szczególnego cierpienia po takiej stracie. Mary widziała czasem ducha matki i zapłakała w nocy, Kelly zajęła się sobą i odkrywaniem, na czym może polegać dobra zabawa, a ich ojciec zwyczajnie wrócił do pracy. Nie widzę tu dramatu, ale po prostu powrót do normalnego życia. Wrażenie smutku wzmaga pewnie to, że odbywa się to w mieście nowym i nieznanym głównym bohaterom. Równie dobrze mógłby być to powrót do normalnego życia po utracie chomika okraszony stresem konieczności funkcjonowania w nowym otoczeniu…
Poza tym ten zachwyt nad Genuą. Owszem to pewnie piękne miasto, ale w filmie pokazano jego fatalną (moim zdaniem) stronę, która nie zachęca mnie jakoś do wyjazdu tam. Labirynt wąskich, zaplutych, dusznych uliczek upstrzonych szczurzymi trupami, menelami i paniami lekkich obyczajów (tak przynajmniej wyglądali). No, ale co się komu podoba…