Kompletna zenada. Dialogi, zdjecia i montaz na poziomie wenezuelskiej telenoweli, a problemy poruszone w filmie - typowe dla ludzi znudzonych brakiem konkretnych zajec. Film o tym, jak wlasnym egoizmem zniszczyc zycie ludzi, ktorzy Cie kochaja. Jedyne jasne punkty: jak zwykle genialny Ed Harris grajacy role umierajacego na AIDS poety oraz aktorka grajaca role corki bohaterki granej przez Meryl Streep (niestety nie znam jej nazwiska, ale 1. mowi w filmie pelnymi zdaniami, 2. porusza sie w ujeciach, 3. jest calkiem niebrzydka :) ). Ocena ogolna - zmarnowany wieczor, film zenujacy.
Szczęśliwy/a egoista/istka
Jeżeli zerwanie z obowiązkami i regułami ma wiązać się z uzyskaniem własnego szczęścia to ja to kupuje, a nawet propaguje. Bohaterka miała wybór: trwać dalej w swoim nieszczęściu, popełnić samobójstwo ( i też zachować się egoistycznie, zabijając siebie i dziecko) czy przerwać to całe szaleństwo i zacząć żyć. Najlepiej jest oceniać innych nie wczuwając się w ich sytuacje, w których samemu nie potrafiłoby się podjąć decyzji, ba, nie potrafiło by się dostrzeć całego bezsensu panującego wokół. Problem Lary Brown polegał na wyborze i jego konsekwencjach. Nie jest powiedziane, że zostając z mężem nie wpłynęłaby na koleje losu syna. Wybrała jednak szczęście, którego nie zaznałaby zosatając.
P.S. Młoda aktorka to Clarise Danes znana szerszej publiczności z roli Julii w "Romeo i Julii" Baza Luhrmana.
Pozdrawiam.
szczesliwy/a egoista/istka - odpowiedz
Na wstepie - dzieki za info o nazwisku aktorki :) Przyznaje ze wstydem, ze nie widzialem "Romea i Julii" (wole bardziej "klasyczne" interpretacje Szekspira).
Co do reszty Twojej wypowiedzi...Zerwanie z obowiazkami i regulami jako droga do szczescia - to faktycznie cos dobrego i tez to popieram. Ale...jest wlasnie jedno "ale". Czy mozna budowac swoje szczescie na nieszczesciu innych (pojmowanym na rozne sposoby)? Tu juz bym sie zastanawial nad poparciem takiej polityki. OK, pewnego dnia stwierdzam, ze jest mi zle, rzucam prace w wydawnictwie, w ktorym pracuje i uciekam w Kotline Klodzka zajac sie hodowla koni. Fajnie...ale co z moimi bliskimi? Czy moje nagle znikniecie rowniez da IM szczescie? I don't think so.
Moze faktycznie zbyt jednoznacznie ocenilem bohaterke filmu. Po Twojej wypowiedzi troche zrewidowalem swoj poglad, ale nadal nie jestem przekonany. Coz...nic w zyciu nie jest ani czarne, ani biale.
wyrazy szacunku i pozdrowienia
trace/maciek
Świat według Laury Brown
No cóż ja będąc na miejscu Laury Brown może i opuściłbym męza, którego nie kocham, ale czy syna i dziecko w drodze? Myśle, że Laura jest postacią wielce problematyczną ze względu na motywy jej motywów na odrzucenie dotychczasowego życia. Z filmu w jakimś stopniu wynika, że była to ukryta fascynacja tą samą płcią, ale czy tylko? Poznajemy bohaterke już jako zamężną, matką dwojga dzieci, jednak nieszczęśliwą. I to nieszczęście jest odczuwalne już od pierwszego kontaktu z widzami. Od tej pory ze strzepów informacji staramy się szukać przyczyn tego nieszczęścia. Tylko, że reżyser wcale nie ułatwia nam zadania, utrzymując stale forme dokumentalizującą jeden dzień tej "niewdzięcznej" kobiety lat 50. bez retrospektyw czy rozczulających wspominek. Być może problemem jest mąż - były żołnierz walczący w Wietnamie, człowiek ze swoją receptą na szczęście = piękna żona, udany syn, przytulny domek, udana praca, szacunek wsrod sąsiadów (przypomina mi się postać staruszki z "8 kobiet", która zamordowała swojego męża za to, że był...idealny) Być może problemem byli rygorystyczni w sprawach dobrego wychowania i obycia rodzice, wywołujący presje zarówno w domu jak i w póżniejszej nauce (mąż wspomina, że w szkole była samotną, nieśmiałą dziewczyną). Pamiętajmy, że były to jeszcze czasy, w których od rodziców w dużej mierze zależało, za kogo nalezy wydawać córkę za mąż. Kolejna presja. Po ślubie monotonność w stylu: opieka nad dzieckiem, zajmowanie sie domem, ogrodem, przygotowaniem obiadu i oczekiwaniem na ganku , oczywiście tylko i wyłącznie z uśmiechem na twarzy, na powrót męża z pracy. Być może Laura Brown żyła by w takim martwym stanie do końca życia, gdyby nie pewna książka... W świecie, w ktorym żyła nie miała szans na szczerość, bo wszystko - nawet najgorsze nowiny - ukrywano za śnieżnobiałym uśmiechem (wspaniały epizodzik Toni Colette w roli Kitty). Dlatego tak mocno książka V. Woolf wpłynęla na Laurę, bo opowiadała o jej beznadziejnej, trywialnej egzystencji. Nikt nie lubi, gdy komuś wypomina się jego wady, jednak w przypadku Lary Brown ten "zabieg" byłby jak najbardziej zalecany. Niestety doszło do szoku, a pod wpływem silnych emocji człowiek może zrobić wszystko - nawet popełnić samobójstwo, które okazuje sie być jedyną szansą na spokój i jak na ironie... pogodzenie sie z nieszczęśliwym życiem. Jednak zdanie wypowiedziane równocześnie przez trzy bohaterki (Kidman, Moore i Streep): "Chyba kupię kwiaty sama" jest alternatywą dla Laury, z której nigdy nie skorzystała, bo prawdopodobnie o niej nie wiedziała. Postanowiła rzucić wszystko i zacząć życie na nowo, o czym dowiadujemy sie na szczęscie pod koniec filmu. Gdyby nie ten zabieg, prawdopodobnie większość widzów bez zastanowienia potępiłaby postać Laury Brown za jej egoizm i niewdzięczność. A tak mamy przykład, że nie należy oceniać ludzi po strzępach wiadomości z ich życia, bo nigdy nie byliśmy w ich skórze oraz sami nie wiemy jakbyśmy sie zachowali. Ludzie codziennie stoją w obliczu milionów wyborów i w większości przypadków nie wiedzą jak potoczy się ich życie po wypowiedzianym TAK lub NIE. To zazwyczaj pokaże upływ czasu.
Jednak to dalej pozostawia pytanie i wyrzut w postaci pytania: dlaczego opuściła dzieci? Przecież one nie są niczemu winne !! Myślę, że znajdzie sie usprawiedliwienie. Laura przecież nie opuszczała dzieci w biedzie oraz nie oddawała ich do domu dziecka, bo wiedziała, ze mają doskonale zabezpieczenie finansowe. W sferze uczuc można powiedzieć, że "robaczek" nie zrozumie odejścia matki, bo jest za młody, żeby cokolwiek zrozumieć, a Laura opuszczając go właśnie w tym momencie popełni mniejsze zło. Jednak dla małego "nic nie rozumiejącego" Ricka było już za późno, co bardzo odcisnęlo sie na jego dalszym życiu.
Na podsumowanie chciałbym dodać jeszcze, że lata 50. były okresem tworzenia się stereotypów. Do stereotypow nalezy jeszcze dodać prawa i obowiązki i już mamy "idealne, bezproblemowe" społeczństwo z "idealnymi, bezproblemowymi" rodzinami. Nie można powiedzieć, żeby stereotypowość w naszych czasach znikła i tak naprawde to dopiero MY "Dzieci XXI wieku" jesteśmy idelani. Stereotypowość w naszych czasach ewoluowała w kierunku większej giętkości i swobody. W naszych czasach kobiety potrafią znaleźć swoje miejsce, potrafią walczyć o swoje prawa i stanowiska, za co w latach 50. byłyby uważane za dziwadła jak Laura Brown czy kobieta samotnie wychowująca dziecko. Jednak jedno się nie zmieniło - stereotypowość była, jest i będzie szkodliwa dopóki ludzie nie będą mieli odwagi sensownie myśleć lub głęboko wierzyć w siłę własnych uczuć.
dzieki :)
Mysle, ze po przeczytaniu Twoich uwag powinienem obejrzec ten film ponownie.
Szkoda, ze ludzie tak kulturalni jak Ty musza na tym forum koegzystowac z paroma burakami :)
wyrazy szacunku i pozdrowienia
Masz wiele godzin, na rozmyślania
No cóz, ja spróbowalem z postacią Laury Brown, z prostego matematycznego wyliczenia wynika, że pozostały jeszcze dwie psychologiczne postacie do rozszyfrowania. Oczywiście wszystkie teorie można obalić, a wtedy będziemy mieli znowu komplet (trójkąt): Virginia-Laura-Clarissa :))) Więc wszystko przed tobą i resztą widzów.
Jednak uczuć nie da sie przedstawić jednym (nawet najbardziej skomplikowanym) wzorem. Pozostaje więc nieskończona możliwość interpretacji (czyli to, o co w kinie i sztuce chodzi !!), a matematycznie ujmując... nieskończona liczba niewiadomych :))
Nasz świat
Dzięki, znalazłam i odczytałam, i znów wiem nieco więcej. Ten film z każdym kolejnym obejrzeniem odsłania sie coraz bardziej i robi sie wyraźniejszy, przynajmniej dla mnie, no i jeczcze twój komentarz!!
Naprawdę niezły!!! Czy ty miałeś socjologię czy coś takiego??A może filmoznawstwo, a moze masz po prostu talent?:-))
Przypomniałeś mi o 1 bardzo ważnej rzeczy - STEREOTYPY!!
Do dziś to one rządzą naszym światem i tylko niektórzy, a właściwie niektóre!!! potrafią sie od nich uwolnić, tak jak to zrobiły to bohaterki omawianego filmu. Mam nadzieje ze i mnie sie to uda!!!!1
Bardzo serdecznie pozdrawiam
PSJakie inne filmu komentowałeś, chętnie sobie poczytam:-))
Siła sztuki
Uważam, że genialne filmy sprawiają, że w ludziach budzą sie talenty, o ktorych nawet nie wiedzieliśmy :)) Nie studiowalem socjologii, ani filmoznawstwa, a talentu tez za bardzo nie czuje w sobie. Natomiast bardzo odczulem ten film i mysle, ze to dzieki niemu udalo mi sie napisac to co tu widzisz. A narazie widziałem film tylko 1 raz wiec widzisz jaka jest sila oddzialywania...przynajmniej na mnie :))
Co do innych komentarzy filmowych to jest naprawde różnie - na niektore nie chcialbym wogole patrzec, bo uwazam ze są głupie, niedojrzale i czasami pisane na sile (mozliwe, ze to chec zdobycia jak najwiekszej ilosci punktow mnie do tego gnala, ale mam nadzieje, ze ten etap jest juz za mną = udalo mi sie ochłonąć). Czasami mija duzo czasu od wpisania komentarza do jakiegos filmu, ktory wywarl na mnie wrazenie, a ja np. nie jestem w stanie okreslic swojego stanowiska lub poprostu zebraz mysli do kupy. Czasami potrzebuje rozmowy z kims bliskim (ktory tez widzial film, ale nie koniecznie) lub poprostu w pewnym momencie zycia nagle przypomni mi sie ta czy inna scena, ktorej wczesnie nie rozumialem, a nagle jest dla mnie jasna jak slonce, banalnie łatwa i usmiecham sie na mysl, ze kiedys nie wiedzialem jak ja odebrac.
Dlatego radze nie przejmowac sie moim przeblyskiem i weną, ktorej mozesz nie znalezc we wczesniejszych komentarzach. Ciesze sie, ze takie filmy jak Godziny nadal powstaja, szkoda, ze ciągle sa to tylko przeblyski...
Twoja siła sztuki
To dobrze że tak oddziałowuje ten film, bo jest szansa na większą ilość takich filmów, które coś wnoszą do naszego życia, sprawiają ze zastanawiamy sie nad sensem swego istnienia, no i dyskutujemy z innymi szukając potwierdzenia dla własnych myśli, lub dowiadujemy sie o czymś na co my byśmy wcześniej nie wpadli, i to jest WSPANIAŁE, dzięki temu uczymy sie o nas samych:-))
pozdrawiam i życzę wielu równie udanych komentarzy!!!!!!!!
Jak kupować kwiaty !!
Po drugim przeczytaniu swojego komentarza odniosłem wrażenie, że czegoś w nim brakuje, albo czegoś jest za dużo. Za bardzo starałem się usprawiedliwić Laure dodając w niektórych miejscach zbyt kolorowy obraz rodziców i męża. Teraz poprostu wydaje mi się, że rodzice w cale nie musieli być zaborczy, a w przypadku męża nie można mówić o jakiś odchyłach patologicznych. To by było za proste. Jednak nie zrezygnuje z "zasad i obowiązków", które na wszystkie bohaterki (i nie tylko) bardzo silnie oddziaływały, a które dla mnie były aż zanadto wyczuwalne w nerwowej, napiętej, niespokojnej (głównie dzięki muzyce) atmosferze filmu, żeby je pominąć. Ale wracając do problemu męża... - wydaje mi się, że największym jego zmartwieniem, o którym zapewne sam nie wiedział, był fakt, że będąc prostym człowiekiem był równocześnie więźniem "zasad, obowiązków", a jednocześnie zarazicielem "recept na szczęście" będące wynikiem "zasadowego" myślenia. To wszystko bardzo ograniczało bohatera jako człowieka, dlatego nie może być mowy o szczęściu w związku z człowiekiem, który nie wie co to ono oznacza. Nieszczerość i brak rozmowy to źródło całego nieszczęścia jakie spadło na Laurę Brown i jej małżeństwo. Celowo użyłem słowa "małżeństwo", a nie "rodzina", ponieważ nie wszystko było przepaszczone. Laura posiadała bardzo dobry kontakt ze swoim "Robaczkiem". Ich relacje (jako matki i syna) były proste i szczere, ale to głownie ze względu na wiek dziecka, którego umysł w tym wieku jest (jeszcze !!) szczery i wolny od uprzedzeń oraz "zasad i reguł" rządzących światem dorosłych. Dlatego najpiękniejszą sceną jest ta w aucie, gdzie obydwoje wyznają sobie miłość. Zwykłe "Kocham Cię mamo" tak oczywiste dla matki, która nie ma sobie nic do zarzucenia, okazało się iskrą do przejęcia szczęścia we własne ręce. Smutnie to brzmi, ale być może to była najszczęśliwsza chwila w jej dotychczasowym życiu.
Sama nieśmiałość, wrażliwość, skrępowanie (zamiłowanie do książek - zanurzanie się w wymyślony świat z kart powieści może być oznaką samotności), w funkcjonowaniu jako przykładnej, dobrze wychowanej córki w domu państwa Garph, a później jako żona Idealna, "szczęśliwa" matka we własnym domu (nie wiadomo czy dzieci nie były kolejnym elementem do odhaczenia, zaliczenia przy zażywaniu recepty pt.: "Szczęście" - wszyscy (np. Kitty) wokół mówią, że największym szczęściem kobiety jest mieć dziecko i nawet jeżeli nie chcesz ich mięć, to w końcu zaczynasz wierzyć (ale tylko i wyłącznie wierzyć), że to prawda) kobieta nie musząca pracować, te wszystkie elementy połączeniu z osobowością bohaterki stwarzały klosz, ścianę, której nie potrafiła przebić jej świadomość. Książka dopiero zrzuciła jej klapki z oczu: "W oczywisty sposób odczuwana beznadzieja, to właśnie sprawia, że czuje się pani nic nie warta" powie Laura w rozmowie z Clarissą, wiele lat później. Jednak to mówi już osoba, która przeżyła swoje życie. Jednak, wracając do lat 50., Laura odczuła ogromną panikę, strach, rozpacz w konfrontacji ze swoim życiem do tego stopnia, że chciała z nim skończyć "Są takie dni, kiedy myśli się, że to już nie na nasze siły i ma się ochotę zabić" - samobójstwo to chęć zamiany bólu psychicznego na fizyczny. Jednak nie dochodzi do niego, dzięki tej samej książce, która była niczym kubeł zimnej wody. Teraz staje się ona drogowskazem ukazującym inne rozwiązanie. Laura postanawia nie poddawać się i walczyć o swoje życie. Jednak droga do szczęścia nie jest wcale taka prosta - musi o nie walczyć poświęcając rodzinę i cały świat, który ją otaczał: "A byłoby przecież wspaniale powiedzieć, że otrzymałaś takie życie w darowiźnie. Byłoby łatwiej... Tylko cóż z tego jeśli nie masz wyboru... To (porzucenie) właśnie jest twoim brzemieniem do końca życia" zwierza się. Laura postanowiła odrodzić się na nowo - zażegnać stan śmierci w jakim niewątpliwie się znajdowała i wywalczyć własne życie, własne szczęście. W tamtych czasach nazwano by taką kobietę - wyzwoloną: przyjeżdża sama do Kanady, podejmuje prace jako bibliotekarka (spełnienie marzeń?) i zaczyna żyć własnym życiem. Ona woli uprawiać własny ogródek z kwiatami niż je kupować lub dostawać w prezencie. Pewnym odzwierciedleniem jej osoby jest postać grana przez Jeffa Danielsa - homoseksualista, człowiek żyjący według zasady "carpe diem", dla którego nie ma czegoś takiego jak małżeństwo (dosłownie i w przenośni), stały związek. Bohater Jeffa Danielsa żyje ciągłymi, krótkotrwałymi miłostkami, często podróżuje. Takiego człowieka można by nazwać niepoważnym i niedojrzałym, jednak może to właśnie on i Laura Brown odkryli czym jest szczęście i nie chcą go wypuścić z rąk. Jak się dowiadujemy - szczęście nie jest stanem "na dłuższą metę", nie ma początku, ani końca = szczęście to chwila ulotna jak ta, w której rozespana Claryssa stała na balkonie na plaży... Tak więc ciągłe przeżywanie chwil może przynieść wiele radości, ale pozostawia pustkę w codziennych czynnościach do końca życia. Szczęście nie może istnieć bez samotności, jak zło bez dobra czy biel bez czerni. I tak mogło wyglądać życie Laury Brown.
Omawiając postać matki nie można ominąć syna, który bardzo przeżył rozpad rodziny. Porzucenie mogło być niewątpliwie przyczyną jego skłonności homoseksualnych (nie mógł patrzeć na kobiety, bo widział w nich matkę, a widząc matkę widział ból). "Robaczek" bardzo przypomina Orcia - postaci dramatu "Nie-boska komedia" Krasińskiego. Orcio to przedwcześnie rozwinięte dziecko, jasnowidz, jedyny prawdziwy poeta, który stracił wzrok i przedwcześnie zmarł. Gdyby te cechy odnieść do "Robaczka" to otrzymaliśmy bliźniacze podobieństwo: widać, że on nie jest zwyczajnym pełnym życia dzieckiem, wyczuwa się w nim jakiś niepokój, tak jakby wyczuwał myśli innych ludzi; z matką wiąże go szczególna wieź - wyczuwa jej zamiary (wybudowanie domku będącego hotelem i wjazd samochodem-zabawką), być może ich nie rozumie, ale czuje, że są złe: odrzuca je. W chwili, gdy wraz z siostrą zostaje porzucony przez matkę, jakby umiera jako człowiek i rodzi się jako poeta, który rozumie swoją wewnętrzną pustkę. Orcio traci wzrok - Richard (już nie "Robaczek") choruje na AIDS. Aż w końcu ginie wypadając z okna.
We wszystkich postaciach wyczuwa się niejednoznaczność i uniwersalność - dlatego w filmie odnajdziemy wiele pokrewnych dusz mimo różnicy czasu czy szerokości geograficznej. Laura Brown jako człowiek wyzwolony to również Jeff Daniels i Claryssa; Virginia z obsesją samobójczą to Richard i Laura Brown; konserwatyści to Leonard, Vanessa, Kitty i jej mąż, Dan Brown, Sally. Każdy ma w sobie cząstki tego drugiego, który ma cząstki tej trzeciej osoby itp. Ich historie skumulowane w jedną osobę tworzą obraz ponadczasowy, w której można odnaleźć sens istnienia.
Niech będzie pochwalony.
Do Twojej bardzo ciekawej (osobistej?!!) analizy postaci Laury Brown chciałbym zamieścić tekst z książki Paula Coelho "Weronika postanawia umrzeć". Oto i wpomniany cytat:
"Ciekawe było, że nikt dotąd nie wymieniał Vitriolu jako śmiertelnej toksyny choć większość zatrutych nią osób potrafiła określić jej smak jako Gorycz. Wszyscy nosimy w sobie większą lub mniejszą ilość Goryczy, tak jak niemal wszyscy jesteśmy nosicielami prątków gruźlicy. Lecz obie te choroby atakują tylko wtedy, gdy człowiek jest osłabiony. W przypadku Goryczy, choroba rozwija się najlepiej, gdy człowiek boi się tak zwanej „rzeczywistości”.
Niektóre osoby pochłonięte tworzeniem świata, do którego nie zdoła przeniknąć żądne zagrożenie z zewnątrz, rozwijają w sposób przesadny mechanizmy obronne wobec obcych ludzi, nieznanych miejsc i nowych doświadczeń – zubażając swój świat wewnętrzny. Wtedy nieodwracalne szkody zaczyna wyrządzać Gorycz.
Głównym celem ataku Goryczy – czy Vitriolu, jak wolał to nazywać doktor Igor – jest wola. Ludzie dotknięci tą chorobą racą chęć do czegokolwiek i po upływie kilku lat nie są w stanie wyjść ze swego świata, bo zużyli już przecież zapasy energii na zbudowanie wysokich murów, broniących dostępu do ich upragnionej rzeczywistości.
Chcąc zabezpieczyć się przed atakiem zewnętrznym, ograniczyli również swój rozwój wewnętrzny. Nadal chodzą do pracy, oglądają telewizję, narzekają na korki, wychowują dzieci, ale wszystko to dzieje się automatycznie i bez żadnych większych emocji, bo wszystko mają pod kontrolą.
Wielki problem zatrucia Goryczą polega na tym, że uczucia takie, jak nienawiść, miłość, rozpacz, entuzjazm, ciekawość również zanikają. Po pewnym czasie zgorzkniałemu nie zostaje już żadne pragnienie. Nie ma ochoty ani żyć ani umierać i w tym tkwi cały szkopuł.
Dlatego zgorzkniałych zawsze fascynują bohaterowie i szaleńcy, bo oni nie boją się ani żyć ani umierać. I bohaterowie i szaleńcy nie zważają niebezpieczeństwa, i nawet gdyby cały świat ostrzegał ich, żeby nie szli dalej, i tak nie posłuchaliby nikogo. Szaleńcy popełniają samobójstwo, bohaterowie staja się męczennikami w imię sprawy. Zgorzkniali całe dnie i noce roztrząsają absurd i chwałę dokonanych przez nich czynów. Jest to jedyny moment, gdy zgorzkniali zdobywają się na odwagę, by przeskoczyć własne mury obronne i zerknąć na zewnątrz, ale szybko męczy ich to i wracają do swojej codzienności.
Chronicznie zgorzkniali miewają świadomość swej choroby raz w tygodniu – w niedzielne popołudnia, kiedy ani praca ani rutyna nie przychodzą im z pomocą, by złagodzić objawy. Dociera do nich, że coś jest nie w porządku, że spokój tych popołudni jest iście piekielny, że czas jakby się zatrzymał w miejscu, ale dają tylko upust swemu rozdrażnieniu.
Z nadejściem poniedziałku zgorzkniali zapominają o wszystkim i znowu zaczynają narzekać na ciągły brak czasu na odpoczynek i psioczyć na to, że weekendy tak szybko mijają.
Jedyną zaletą tej choroby, ze społecznego punktu widzenia, jest jej powszechność, dlatego odosobnienie - w jej przypadku - nie jest potrzebne, chyba żeby zatrucie było tak silne, że chory zacząłby zagrażać innym. Większość zgorzkniałych może żyć na wolności, nie stanowiąc niebezpieczeństwa dla porządku publicznego ani dla bliźnich. Za wysokimi murami wzniesionymi wokół siebie są całkowicie odizolowani od świata, choć zdają się stanowić jego część."
I jeszcze jedno odnośnie Twojej wypowiedzi:
)))Bohater Jeffa Danielsa żyje ciągłymi, krótkotrwałymi miłostkami, często podróżuje. Takiego człowieka można by nazwać niepoważnym i niedojrzałym, jednak może to właśnie on i Laura Brown odkryli czym jest szczęście i nie chcą go wypuścić z rąk.((( Być może odkryli czym jest szczęście, jak sam napisałeś, tylko innymi słowami, garscią wody w otwartej dłoni, ale być może wogóle go nie osiągnęli? Trudno powiedzieć patrząc na obu bohaterów - Laure i Louisa. Teraz jednak mogą powiedzieć, że przynajmniej sami próbowali je znaleźć. Jak to w życiu bywa - są porażki i sukcesy - tylko od nas zależy czy umiemy cieszyć się zarówno z jednych jak i drugich. Jedyne co wiemy na pewno to, to że opuszczenie rodziny (a nawet przeżycie wszystkich członków!!) pozostanie jej brzemieniem aż do kresu jej "godzin". A Louis wydaje się, że ciągle "jedzie pociągiem przez Europę" i na jednej ze stacji znalazł (kolejną?) miłość w osobie swojego studenta.
Pozdrawiam i z Bogiem.
Samarytanin.
szczesliwy/a egoista/istka - odpowiedz
Na wstepie - dzieki za info o nazwisku aktorki :) Przyznaje ze wstydem, ze nie widzialem "Romea i Julii" (wole bardziej "klasyczne" interpretacje Szekspira).
Co do reszty Twojej wypowiedzi...Zerwanie z obowiazkami i regulami jako droga do szczescia - to faktycznie cos dobrego i tez to popieram. Ale...jest wlasnie jedno "ale". Czy mozna budowac swoje szczescie na nieszczesciu innych (pojmowanym na rozne sposoby)? Tu juz bym sie zastanawial nad poparciem takiej polityki. OK, pewnego dnia stwierdzam, ze jest mi zle, rzucam prace w wydawnictwie, w ktorym pracuje i uciekam w Kotline Klodzka zajac sie hodowla koni. Fajnie...ale co z moimi bliskimi? Czy moje nagle znikniecie rowniez da IM szczescie? I don''t think so.
Moze faktycznie zbyt jednoznacznie ocenilem bohaterke filmu. Po Twojej wypowiedzi troche zrewidowalem swoj poglad, ale nadal nie jestem przekonany. Coz...nic w zyciu nie jest ani czarne, ani biale.
wyrazy szacunku i pozdrowienia
trace/maciek
zbulwersowana
he he ale tamten znawca filmu oczywiście nie zna młodej aktorki Clarisy ( może też grała w żenujących filmach) - śmieszne nie sądzisz ??
Pozdrawiam
zmieniam definicje zenady
Co do tresci i wymowy filmu - Morolg mnie przekonal(a). Byc moze faktycznie zle odebralem pewne rzeczy - zbyt czarno, albo zbyt bialo.
Zenade natomiast wzbudza osoba o nicku "Pat", ktora poza okazywaniem braku jakiejkolwiek kultury nic do dyskusji nie wniosla, a zapewne uwaza sie za konesera kina.
Wiec do Ciebie Pat - nie twierdze, ze jestem znawca kina. W kinie bywam niestety rzadko, bo rzadko udaje mi sie znalezc na to czas. Kiedy juz znajde, to faktycznie - wole filmy lzejsze, bo problemow wystarczajaco duzo mam w pracy i w zyciu. Wiem tez jeszcze jedno - jakkolwiek bym sie nie wyrazil, nic nie upowaznie Cie do traktowania mnie z gory tylko dlatego, ze jak twierdzisz "rozumiesz" ten film.
wyrazy szacunku
next
Widzisz, sprawa nie idzie o rozumienie filmu tylko o jego ocenę !! Na tej stronie znajdzie się wiecej osób, bardziej znajacych sie na kinie, którym ten film sie nie podobał- ale mimo to nie odważyłyby sie pisać tak jak ty to zrobiłeś ( bo poprostu nie masz racji w zględach typowo teoretycznych). A co do mojej osoby to jeszcze mi troche brakuje aby zostać koneserem, aczkolwiek napewno wiecej oglądnęłam i kinem jestem bardziej zainteresowana.
Ps. A do kina chodze na prawie wszystkie seanse ( to tak a propos Twojego bytowania w kinie)
Ps. Nie traktuje Cie z góry ( to jest wbrew moim regulom) !!
and next
W moim przypadku niestety rozumienie filmu idzie w parze z jego ocena. Wiem - byc moze jest to zbyt "prostackie" traktowanie spraw i na pewno sporo jeszcze musze nauczyc sie na temat tzw. kina ambitnego. Co do teorii kina - rowniez mam braki w wiedzy. Co do mojej oceny - czy nie na tym polega ocenianie wedlug wlasnych, byc moze subiektywnych kryteriow? Czy uwazasz, ze osoby "znajace sie na kinie" wiedza zawsze wszystko i na kazdy temat? Nie chce nikomu niczego ujmowac, ale sadze, ze nie. Oni tez oceniaja filmy wg wlasnych kryteriow, rowniez subiektywnych, ale maja po prostu INNE kryteria. Ot i wszystko :)
Odp. na PS: Fajnie Ci ;)
Odp. na PS: Wybacz wiec :)
jeszcze raz
Nie nie znowu nie porozumienie nie chodzi mi strikte o ocenę, bardziej o drastyczność Twojej notki !!! Twoja ocena byla na tyle mocna, że mnie sprowokowała :)) A tak wogóle to ja naprawdę nie uwazam że tylko określone osoby maja prawo się wypowiadać , tylko bardziej o to że jeśli nie czujesz sie pewny w danej tematyce to po co tak ostro zaczynać ! Pozdrawiam
Ps. Mam nadzieje że teraz juz wszystko jasne!!!
Ps. Ocena musi być subiektywna ( inaczej być nie może)
OK :)
Wiec aby zakonczyc watek - na razie zdania na temat filmu nie zmienilem, ale teraz wyrazilbym je w bardziej dyplomatyczny sposob. Byc moze, po powtornym jego obejrzeniu, dolacze do osob, ktore go chwala. Tym niemniej przepraszam za forme mojej pierwszej wypowiedzi (i tak dobrze, ze nie slyszalas tego, co mowilismy zaraz po wyjsciu z kina :)) - na usprawiedliwienie mam to, ze z 5 osob, w towarzystwie ktorych widzialem ten film, jedna tylko nie miala uwag krytycznych).
dzieki za intrygujaca dyskusje :)))
pozdrawiam
oki
Ja także na razie nie zmieniam zdania :) ( film oglądałam 2 razy-sama więc nie mam porównania) !!!
poglady i opinie :)
Z Twojej stronki wynika, ze co do wielu innych filmow, to mielibysmy raczej spojne poglady :))
optymistyczne...
...jest to, ze mamy rozne poglady na ten film. Wyobrazasz sobie, jak byloby nieciekawie na swiecie, gdyby wszyscy mieli takie same, jedynie sluszne poglady? Orwell w czystej formie ;)
BB :)
No...zeby mi to bylo ostatni raz...A poza tym prosze nie uzywac takich wyrazow (Big Brother) na kulturalnym forum :)
i jeszcze jedno :)
Popatrz, jak przez to wszystko rozkrecilismy dyskusje :) Co prawda dwuosobowa, ale jaka burzliwa ;))
pozdrowka serdeczne
frajerskie oceny
a dopiero żenujace jest to co ty piszesz !!!!! klęska (troszke empati i ogólnego zorientowania w temacie - a wówczas bedziesz mógł głosić takie rewelacje) :(((((((((((((((((
Ps. a niech zgadnę Twoim ulubionym filmem jest Ali G. ????
brawo za inteligencje i kulture
Kolego Towarzysz. Lista dyskusyjna jest po to, zeby wyrazac swoje poglady na temat filmu. Jesli Twoja kultura osobista (a raczej jej brak) nie pozwala Ci zaakceptowac faktu, ze ktos moze miec inne poglady niz Ty, to proponuje Ci przystapienie do organizacji Pana Andrzeja L.. bo oni w podobny sposob reaguja na poglady niepasujace do ich wizji swiata. Wyrazilem swoja opinie - tak odebralem ten film. Co do empatii i zorientowania w temacie - jestem bardzo ciekawy, ile u Ciebie prawdziwej empatii i zorientowania, a ile pozowania.
Co do uwagi o Ali G. - wybacz, ale nie znize sie do polemiki z Toba na ten temat.
Wyrazy szacunku i pozdrowienia
sprostowanie
Wbrew pozorom ja naprawdę jestem za wyrazaniem opinii ( i wcale nie mam Ci za złe tego że film Ci sie nie podobał - wpełni masz do tego prawo). Ale Twoja argumentacja jest wysoce nie na miejscu, bo jak możesz pisać że montaż jest nie dobry jeśli ewidentnie jest wybitny ( i to jest nie sprawa gustu tylko techniki). A co do Leppera to wybacz ale tym razem ja się nie wypowiem, bo nie gustuje w tych tematach!!!
Ps. A co do poprzedniego nagłówka - to przepraszam - poniosło mnie !!!!
sprostowanie 2
Moze i faktycznie mnie rowniez ponioslo, kiedy pisalem o montazu. Wybacz - byc moze jest to efektem tego, ze sam tez poza praca w wydawnictwie, zajmuje sie (czysto amatorsko) kreceniem reportazy i krotkich filmikow (przy czym nie chodzi tu o wesela i chrzciny :)) ), wiec patrze na to przez pryzmat moich osobistych preferencji. Proponuje wiec co nastepuje:
akceptujemy obydwoje (wybacz, ze wczesniej zwrocilem sie do Ciebie per "kolego" - zmylil mnie Twoj nick) odmiennosc pogladow, a ewentualna dalsza polemike na ten temat (i byc moze inne???) przenosimy na priva, bo lista sluzy wymianie pogladow na temat filmu, a tu juz daleko od tego odbieglismy :)
wyrazy szacunku i pozdrawienia
PS. Sorki za uwage o Panu Andrzeju L. Faktycznie - troche za niskie loty
zgoda :)
...i tak zbyt wiele konfliktow na swiecie...po co dodawac jeszcze do tego nasz :)))
pozdrowka i milej reszty niedzieli :)
twoje zdanie..
twoja opinia to żenada, przeczytaj ksiązkę
i porównaj film to wartościowa literatura i kino,a może za trudne dla ciebie?
moje zdanie...
...jest moim zdaniem. A cos takiego, jak TOLERANCJA nakazuje (lub przynajmniej sugeruje) akceptowanie tego. Co do tego, co jest dla mnie za trudne - wybacz, ale nie bede wdawal sie po raz kolejny w dyskusje na ten temat. Jesli znadziesz chwile i zajrzysz do dyskusji, jaka przeprowadzilem z Pat, to byc moze odpuscisz. Fakt - wyrazilem swoje zdanie nieco zbyt dosadnie, ale wykazujac sie czyms takim, jak KULTURA, moglabys podarowac sobie teksty na temat tego, co jest dla mnie za trudne. Chyba, ze to wlasnie jest za trudne dla Ciebie.
PS. ta sama kultura nakazuje zwracanie sie do osoby, do ktorej sie pisze, z duzej litery. Nie wspomne juz o takim drobiazgu jak interpunkcja.
PS2: odsylam Cie kolejny raz do mojej dyskusji z Pat i Morolgiem - przeprosilem za moja obcesowosc. Mam swoja opinie - jest, jak jest. Jesli gdziekolwiek wyrazilas swoja - szanuje to, wiec badz na tyle kulturalna, zeby uszanowac moja.
Koniec tematu z mojej strony
wyrazy szacunku i pozdrowienia
hmmm
Tu nie chodzi o komentarz, przykro mi, że nie napisałam z dużej litery, ale widocznie nie nacisnęłam na odpowiedni klawisz. Tak więc nie wypominaj mi nieumiejętności pisania, bo umiem pisać. A to nie było zamierzone. Czasami zastanów się, że ktoś moze się spieszył, albo klawisz się nie docisnął. Potem naciskam wyslij i nie ma odwrotu. Nie miałam na mysli, że coś dla Ciebie jest za trudne. To nie o to chodzi. Po prostu każdy zyje w innym świecie i w sumie, to dobrze.
Pozdrawiam ciepło. Alicja
P.S. Poza tym te literki są takie małe...:-) a ja nie noszę okularów (ale to tak na marginesie). Chyba zostałam rozgrzeszona?
...i jeszcze jedno
Moje zdanie jest SUBIEKTYWNE, co oznacza, ze jest odzwierciedleniem mojego punktu widzenia. Byc moze moja wrazliwosc (lub tez jej brak - niepotrzebne skreslic) nie pozwolila mi odebrac tego filmu tak, jak odbieraja go osoby "wrazliwe" (cokolwiek mogloby to oznaczac). Byc moze odebralem go z perspektywy osoby, ktora kiedys, dawno temu, znalazla sie po tej "drugiej stronie" - jako "ofiara" sytuacji wzglednie podobnej. Nie wiem i szczerze mowiac nie chce teraz bawic sie w psychoanalize siebie samego. Fakt pozostaje faktem - film nie wzbudzil u mnie zadnych emocji, a jesli chcesz przekonac mnie do niego, wybierz jakis bardziej taktowny sposob.
wyrazy szacunku
do Trace`a
piszesz, że być może odebrałeś ten film z perspektywy "ofiary" względnie podobnej sytuacji i dlatego nie wzbudził u Ciebie żadnych emocji...
z jednej strony patrząc w takim wypadku powinieneś odebrać ten film zupełnie odwrotnie czyli bardzo emocjonalnie...
ale z drugiej strony skoro jest tak jak piszesz to może właśnie dlatego Godziny nie wzbudziły w Tobie żadnych emocji, bo Ty byłeś po tej drugiej stronie i wiesz jak to jest, co czuli ci drudzy... i na skutek tego stałeś się jakby w pewnym sensie obojętny (to była Twoja reakcja na zaistniałą sytuację) i znieczulony... po prostu Twoja wrażliwość jest w takiej sytuacji już jakby po drugiej stronie...
pisząc to nie chciałam Cię w żaden sposób urazić lecz spróbować spojrzeć na to z Twojej strony i zrozumieć Twój punkt widzenia...
i przepraszam, że się wtrąciłam...
od trace'a go Goni :)
O rany...az taki drazliwy to nie jestem :) Nie urazilas mnie w zaden sposob. Jedyne, co mnie zdenerwowalo w niektorych wypowiedziach to teksty typu "za trudne dla Ciebie" itedepe.
Fakt - taki jest wlasnie moj punkt widzenia. Nie uwazam za chwalebne krzywdzenia osob, ktore mnie kochaja, niezaleznie od tego, jak bardzo glebokiego dola bym mial. Przypuszczam, ze niewiele jest dzisiaj osob, ktore moga z czystym sumieniem powiedziec "moje zycie jest w 100% takie, jakie chcialem/chcialam". Ale tacy ludzie zyja, trwaja przy swoich bliskich, nie krzywdza ich w imie jakis wydumanych problemow. Nie mowie oczywiscie o sytuacjach, gdy radykalna zmiana jest jedynym wyjsciem (nieudany zwiazek itp.), ale o takich, jakie zostaly przedstawione w filmie. Nie wiem - byc moze jestem zbyt malo skomplikowany i nie rozumiem "boli istnienia", jakie przezywaly bohaterki filmu.
A co do odbioru filmu - odebralem go BARDZO emocjonalnie - wystarczy przeczytac moj komentarz na jego temat ;)
A tak powaznie - nie jestem w stanie solidaryzowac sie z osobami takimi jak Virginia Woolf (przedstawiona w filmie oczywiscie) czy Laura. Po prostu nie potrafie i tyle. Przykro mi bardzo z tego powodu. I nie przekonacie mnie. Nie przemawiaja do mnie wartosci przedstawione w tym filmie. Fakt - dzisiaj, po kilkunastu dniach od obejrzenia filmu wyrazilbym swoja krytyke nieco bardziej dyplomatycznie, ale jej sens pozostalby taki sam.
PS. Wcale nie jest to dowodem tego, ze mam IQ=7 :))
pozdrawiam
ciąg dalszy nastapił
to nie jest tak...
ja w ogóle nie identyfikuję się ani tym bardziej nie solidaryzuję z bohaterkami "Godziny" (więc tym bardziej nie mam zamiaru Ciebie do tego przekonywać), i także nie uważam za chwalebne krzywdzenia osob, ktore mnie kochaja, niezaleznie od wszystkiego...
z mojego punktu widzenia ich wybory nie były do końca słuszne (delikatnie mówiąc) ale to były ICH WYBORY, nie moje (chociaż nie mogę przewidzieć jakbym się zachowała na ich miejscu)
nadal nie wszystkie powody, które nimi kierowały są dla mnie jasne i zrozumiałe ale oglądając film widziałam jak bardzo są one nieszczęśliwe, zdeterminowane, jak się miotają, i jaki obecne życie sprawia im ból... i starałam, po prostu strałam się to zrozumieć, nie potępiając ich...
piszesz, że "...nie jestem w stanie solidaryzowac sie z osobami takimi jak Virginia Woolf... czy Laura... Nie przemawiaja do mnie wartosci przedstawione w tym filmie..." ale widzisz oprócz nich dwóch
jest tam jeszcze Clarissa, która w rezulatacie nie postępuje tak jak one, nie ucieka, tylko wyciąga z tego co się stało naukę... "...Ktoś po prostu musi umrzeć, aby reszta doceniła bardziej życie..."
reprezentując tym samym przeciwne wartości...
i z trzech bohaterek dla mnie to właśnie ona jest tą najjaśniejsza postacią... tą, która wygrała i dzięki temu co się stało zrozumiła i doceniła swoje życie... i te wartości do mnie przemawiają
...doceń to co masz, a zrozumiesz sens życia...
wyjaśnienie
pisząc
"...ja w ogóle nie identyfikuję się ani tym bardziej nie solidaryzuję z bohaterkami "Godziny" (więc tym bardziej nie mam zamiaru Ciebie do tego przekonywać), i także nie uważam za chwalebne krzywdzenia osob, ktore mnie kochaja, niezaleznie od wszystkiego..."
miałam na myśli oczywiście Virginię Woolf i Laurę Brown
chyle czola...
przed ostatnimi zdaniami Twojej wypowiedzi - podpisuje sie pod nimi obiema rekami (tak, czy owak - tak pisze na klawiaturze :)) ).
wyrazy szacunku i pozdrowka :)
trace
dziękuję
dziękuję i cieszę się bardzo, że jednak pozytywnie zakończyliśmy tą dyskusję :)
pozdrowionka
nie moze byc inaczej
Fakt, ze mamy rozne zdania na temat filmu, nie powinien byc powodem do wrogosci :)
Wazne, ze wnioski mamy podobne :)
Jeszcze raz skladam wyrazy szacunku za ostatnie zdanie Twojej wypowiedzi :)
pozdrowka
witaj
oglądałem ostatnio godziny ale usnąłem i mam jeszce jedna sprawę teraz wogóle nie używam caps locka
chyba że mam napisać Twoje Imię
odcienie szarości
taką napisałam opinię...moze przez moje własne doswiadczenia odebrałamten film, moze dlatego, ze uwielbiam czytać....siedzialam, jak urzeczona na tym filmie, magiczny, mnie tak bliski ze wzgledu, iz sama cierpię na depresję...a virginia i kidman, ta gra oczu....niesamowite, to film dla każdego, ale też i dla załamanych, dla rozumiejacych, że w życiu mogą być złe "głosy" i wtedy nie decydujemy, czy bedziemy dalej żyć...dawniej leczenie depresji było bardzo ubogie...gdyby nie to ,los virginipotoczył by się inaczej, a może tak
miało być, że porwał ją prąd rzeki?
czasem cos trafia do nas...i to nawet nie kwestia wrazliwości, bo jest ich wiele...jak odcieni szarości
glosy
Sam tez rozumiem, ze w zyciu sa glosy...Bardzo dawno (a moze calkiem niedawno - staram sie po prostu o tym nie pamietac) tez je uslyszalem...Ale nie postaralem sie za dobrze (i teraz jestem sobie za to wdzieczny) i ciagle jestem tu...I moze od tamtego zdarzenia mam na to inne spojrzenie. Moze wlasnie rowniez przez wlasne doswiadczenia.
Nie neguje klasy aktorek, nie neguje pracy rezyserskiej - po prostu film do mnie nie przemowil. Nie poczulem tego "czegos", co czulem po obejrzeniu "Krzyku kamienia", "Skazanych na Shawshank", "Zapachu kobiety" czy "Dymu".
Prosze Was jedynie o zaakceptowanie tego faktu :) Szanujmy nawzajem swoje opinie, a przynajmniej tu nie bedziemy miec problemow :)
pozdrowka