O czym jest ten film? Najprostsza odpowiedź brzmi: o życiu. Niby bohaterami tego filmu są osoby odmienne od typowego, szarego człowieka, jednakże film pokazuje pewną prawdę właśnie o zwykłym życiu (odzianym jedynie w nietypowe szaty). Ta odpowiedź jednak niewiele mówi o "Godzinach". Dla mnie jest to film o nas samych o tym kim jesteśmy nie będąc tym kim być powinniśmy - a raczej być mogliśmy. Bowiem to właśnie powinności, konwenanse sprawiają, że oszukujemy samych siebie, kryjąc się za frazesami takimi jak: "tak będzie najlepiej". Dla mnie to film o kłamstwach, które mówimy innym (bo tak wypada) i sobie samym (uciekając przed prawdą o samym sobie). Zamykając się w skorupach, ukrywając własne ja, aż zostanie zagubione, popadamy w samotność (albo szaleństwo). Przyczepiamy się do innych, by nie czuć tej samotności. Jednakże w tłumie jest ona jeszcze bardziej wyraźna, krzyczy na nas, a my krzyczymy "Dlaczego wszystko jest nie tak". Wydajemy przyjęcia "by zagłuszyć ciszę", której zagłuszyć się nie da. Z tego filmu przebija koszmar egzystencji samouwięzienia w świecie, w którym to kim się wydajesz być jest ważniejsze od tego kim jesteś naprawdę.
Nie jest to temat odkrywczy. Wcześniej różne jego wariacje można było obejrzeć choćby w "Happiness" albo "American Beauty". Mimo to potraktowany został z maestrią nadzwyczajną. To jednak, co wyróżnia ten film z grona innych to aktorstwo. Trzy główne aktorki zagrały perfekcyjnie, absolutnie rewelacyjnie. Reszta obsady jest równie dobra. Rzadko w kinie amerykańskim udaje się zgromadzić taki ładunek napięcia emocjonalnego dzięki wspaniałej grze aktorskiej.
Jedyne, co mam za złe twórcom filmu (bardzo maleńki minusik), to odkrycie tajemnicy Richarda. Ci, którzy tak jak ja domyślili się prawdy, nie musieli tego oglądać, dla reszty ta tajemnica nie miała znaczenia. No ale cóż, nie można mieć wszystkiego.