Niewielu mamy bohaterów narodowych (albo od razu dodam - postaci historycznych, które wywarły wpływ na bieg historii - nie chcę tu oceniać, czy Kukliński był bohaterem czy zdrajcą), których możemy pokazać szerszemu światu. Może poza Wałęsą, którego w kraju możemy oceniać za całokształt lepiej lub gorzej, ale na forum światowym powinniśmy pielęgnować pozytywny wizerunek.
Tymczasem Jabłoński miał w ręku życiorys człowieka, z którego każdy normalny kraj już dawno zrobiłby bohatera świetnego filmu. Miał człowieka, którego działania rzekomo wpłynęły na losy nie tylko Polski, ale i świata. Człowieka, za którego powinni nam być wdzięczni Europejczycy, których ominęła w latach 70-tych kolejna wojna.
Miał wywiady z agentami CIA i przywódcami wojsk radzieckich, co już samo w sobie powinno uczynić film fascynującym, także dla widza zagranicznego. Co więcej, połowa materiału już sama z siebie została nagrana po angielsku. Jabłoński spędził wiele lat zbierając materiały. Film o Kuklińskim uczynił dziełem życia.
To jakim cudem powstał tak słaby film?! Dlaczego przez pierwsze pół godziny oglądałam film o Jabłońskim, a nie o Kuklińskim?! Dlaczego powstał film, którego nie da się dobrze sprzedać na Zachodzie?!
Szkoda, bo nowy film o Kuklińskim w najbliższej przyszłości na pewno nie powstanie, a ten nadaje się do obejrzenia jedynie przez wytrwałych widzów polskich.