PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=10061426}

Grzesznicy

Sinners
2025
7,0 39 tys. ocen
7,0 10 1 39479
7,3 62 krytyków
Grzesznicy
powrót do forum filmu Grzesznicy

„Horror” o wampirach z nutką westernu?
Tym właśnie jest (moim zdaniem) – najnowszy film Ryana Cooglera. Reżysera i scenarzysty, który ma na koncie takie tytuły jak Czarna Pantera czy Creed. Tym razem zabiera nas do Luizjany, gdzie opowiada historię dwóch braci bliźniaków – Elijaha i Eliasa Smoke’a (obydwaj grani przez Michaela B. Jordana), którzy po latach spędzonych w gangsterskim Chicago wracają do rodzinnego miasteczka, by odciąć się od przeszłości i zacząć wszystko od nowa.
Bracia planują otworzyć bar, gdzie ich czarna społeczność mogłaby się bawić i czuć bezpiecznie. W tym celu odkupują stary tartak od byłego członka Ku Klux Klanu i zaczynają zbierać ekipę. Odwiedzają kuzyna Sammiego Moore’a (Miles Caton), genialnego gitarzystę bluesowego, oraz legendarnego pianistę Delta Slima (Delroy Lindo). Dołącza też para lokalnych sklepikarzy – Bo (Yao) i Grace (Li Jun Li) Chow, oraz potężny znajomy pracujący na pobliskiej plantacji, który ma pilnować porządku. Pojawia się także była partnerka Elijaha – Annie (Wunmi Mosaku), a tropem braci podąża Mary (Hailee Steinfeld), z którą Elias miał romans.
Wszystko zapowiada się pięknie – jest zabawa, muzyka, ludzie szaleją i piją. Wszystko zmienia się, gdy zjawia się trójka nieznajomych białych ludzi, którzy chcą dołączyć do imprezy. Bracia im odmawiają, dzięki czemu ratują życie wielu osób, iż nieznajomi okazują się być wampirami. Ich celem jest zdobycie Sammiego i od tego momentu bohaterowie muszą przetrwać do świtu.
Na wstępie zaznaczę: nie nazwałbym tego filmu horrorem – przynajmniej nie jego pierwszej połowy. Można ją określić jako klimatyczny dramat z wyraźną nutą kończącego się westernu, albowiem akcja toczy się mniej więcej w połowie XIX wieku, a całości towarzyszy genialna muzyka, która nadaje temu filmu duszę i urok. Dopiero druga część przeradza się w horror – mamy wtedy krew, akcję i oczywiście wampiry. Ale nie oczekujcie tu nie wiadomo czego – parę jump scare’ów się znajdzie, ale nie jest to ich główny atut.
Na ogromną pochwałę zasługuje Michael B. Jordan grający dwie zupełnie różne postacie i robi to naprawdę świetnie. Muzyka jest głównie bluesowa, buduje niesamowity klimat. Niestety jest jeden moment, który trochę wybija – podczas imprezy muzyka zmienia się w dziwny miks jazzu i współczesnego hip-hopu, co kompletnie nie pasuje do reszty filmu i wydaje się totalnie przypadkowe i sprawia to wrażenie, że twórca nie mógł się zdecydować w jaką stronę ma iść ten film. Na szczęście trwa to krótko.
Z minusów mogę też zaliczyć niektóre sceny morderstw, które wyglądają po prostu kiczowato. Krew bardziej przypomina czerwoną farbę niż efekt specjalny, wampiry momentami są bardziej groteskowe niż straszne, a chwilami faktycznie potrafią wywołać niepokój, ale przez ten brak konsekwencji tonalnej widać, że twórca nie do końca wiedział, w którą stronę chce pójść.
Podsumowując – to naprawdę dobry film, który miał ogromny potencjał. Moim zdaniem mógłby być jeszcze lepszy gdyby historia poszła w trochę innym kierunku, może nawet bez wampirów. Gra aktorska stoi na bardzo wysokim poziomie, muzyka buduje świetny klimat, a mimo paru wpadek i niepotrzebnych zabiegów – to film, na który zdecydowanie warto wybrać się do kina.