Film, który miał duży potencjał, ale został on w dużym stopniu zmarnowany. Do momentu jak pojawiły się wampiry, była to film z oceną 8/10, od tego momentu zrobił się kiepski slasher 4/10, ogółem całkowita nota nie może być wyższa niż 6 na 10. Nie rozumiem zachwytu krytyków i widzów. Fabuła dziurawa jak sito, nie wiadomo po co pojawił się wątek indiański, bohaterowie pojawili się, weszli i wyszli, a to można było mocno rozwinąć. Absurdalna anihilacja wampirów na końcu filmu, wyszło, że są to bezmózgie istoty, które da się łatwo unicestwić (czekały sobie spokojnie na pojawienie się słońca? To chyba jakiś żart i to kiepski). To, co było najbardziej istotne, czyli sceny z muzyką, tego nie rozwinięto, za to pojawił się wątek strzelaniny jak z Quentina Tarantino. Po co? Dlaczego nie było żadnych retrospekcji z tego, co Smoke i Stack robili w Chicago? To by było znacznie ciekawsze, niż jakieś bajki o wampirach.
Zresztą końcowa strzelanina też bezsensowna. Nagle ku klux klan obudził się, że ranek wstał i trzeba wyrównać rachunki? Gdzie tu sens i gdzie logika? Jak ma się ta akcja do reszty filmu? Wygląda to tak, jakby ktoś na siłę dograł sztuczne zakończenie, nie mając pomysłu na rozwiązanie fabuły.
Strzelanina też żenująca, bo główny, jedyny, ocalały bohater (Smoke), jeden z braci, zamiast wykorzystać zasięg i siłę ognia broni maszynowej (strzelać z daleka i zmieniać stanowiska strzeleckie), dobrowolnie wchodzi w obszar rażenia broni krótkiej. Totalne science fiction i bohater odporny na kule jak T-800, jedyne co się reżyserowi udało to, że główny bohater ginie po postrzale w rejonie wątroby, w rzeczywistości by zginął w pierwszych sekundach wymiany ognia.
Ogółem można obejrzeć, jak dla mnie spore rozczarowanie. Coraz gorsze filmy robią.