"Guzikowcy" to trzeci w kolejności obejrzany przeze mnie film, w którym maczał palce Zelenka. Najpierw były "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", potem "Samotni", no i wreszcie "Guzikowcy". Z tych trzech filmów, najmniej podobali mi się "Samotni", właściwie film mnie znudził, widziałam go zaledwie tydzień temu, a nic już nie pamiętam, nie jestem w stanie opowiedzieć o czym był, a co więcej - nie potrafię przywołać żadnych emocji, które by wywołał, cóż... bo nie wywołał żadnych.
Jeśli chodzi o "Guzikowców" od razu nasuwa mi się skojarzenie z Tarantino i jego zabawami z czasem. Np. w "Pulp Fiction". Zresztą nie tylko konstrukcja obu filmów jest podobna, także stylistyka - nacisk na dialog, absurdalność sytuacji, rola przypadku i koncentracja na drobnych rekwizytach. Stylizacja na Tarantino to moim zdaniem bynajmniej nie defekt. Trzeba raczej bić brawo Zelence, że tak umiejętnie to zrobił.
A same historie i ich przekaz? Z tym moim zdaniem różnie. Szczypta groteski (guzikowcy), dodatek surrealizmu (duch amerykańskiego pilota), nieco filozofii życia (nawyki cywilizacyjne z genialną rolą psychiatry), trochę humanistycznej refleksji (sekwencja radiowych dialogów), sceny błyskotliwego dowcipu (świetne moim zdaniem wywody o braku przekleństw w jęz. japońskim przeplatane wymianą zdań dwóch amerykańskich pilotow), no i zaglądanie pod powierzchnię ludzkiej normalności. Zestaw imponujący i interesujący. Również całkiem zgrabnie zmiksowany. Nie razi nadmiarem, wręcz przeciwnie -wszystko to wydaje się dobrze dobrane i skomponowane. A jednak chwilami miałam wrażenie pretensjonalności i przekombinowania. Uważam, że mimo wszystko siłą tego filmu jest pomysł, konstrukcja, dynamika, jednym słowem - bardziej forma, a mniej treść.
Im dłużej o "Guzikowcach" myślę, im więcej czasu upływa od jego obejrzenia, tym bardziej mi się podoba. :) Nie zaliczę go wprawdzie do moim ulubionych, ale do wartych zobaczenia, ciekawych warsztatowo i skłaniających do refleksji - na pewno.