Trzecia część serii "Halloween" jest całkowicie pozbawiona istnienia postaci Michaela Myersa, spychając ją na daleki plan. Akcja filmu przenosi nas do miasteczka Santa Mira, do którego docierają dwaj kochankowie dr. Daniel Challis i Ellie Grimbridge, gdzie po raz ostatni widziano tragicznie i tajemniczo zmarłego ojca Ellie. Wkrótce okazuje się, że właściciel firmy – Conal Cochran, będąc jednocześnie przywódcą okrutnej sekty, usiłuje przejąć władzę nad mieszkańcami. Daniel i Ellie, po odkryciu tajemnicy Cochrana muszą walczyć o przetrwanie. Fabuła nie jest zbyt ciekawa, czy oryginalna. Była do bólu średnia i niezbyt powalała. Samo miejsce akcji mocno odstawało od kultowego Haddonfield, które nadawało całej serii lepszego klimatu. Dodam również, że trzecia część "Halloween" odeszła od tematu slashera i przeszła bardziej w stronę filmu o zjawiskach metapsychicznych, które są jakby głównym motywem filmu. Tym, co nieco mnie zaintrygowało to produkowane maski, które same w sobie wydawały się niepozorne, jednak w jednej ze scen, (która swoją drogą była nieco gorsząca), podczas oglądania spotu Silver Shamrock umiera w nieco "niezrozumiały" sposób, poczym z jego ust zaczynają wychodzić karaczany a później jadowite węże. Szczerze mówiąc, ta scena była dla mnie zbytnio niezrozumiała i ciężko mi było zrozumieć jej sens. Ta scena nie powinna była w ogóle powstać. Przechodząc do morderstw, takowe są po prostu słabe, np. pewna lekarka zostaje zaatakowana przez ubranego w garnitur wariata, który zabija ją wiercąc jej dziurę w głowie, (chociaż nie rozumiem, dlaczego ta scena została ocenzurowana) lub ten sam morderca popełnia samobójstwo w samochodzie oblewając się benzyną i ją podpalając. Przyznam, że podczas seansu nie nastawiałem się na nic pozytywnie, jednak jeśli chodzi o muzykę, to jest to swoisty plus tego filmu. John Carpenter i Alan Howarth poraz kolejny stworzyli całkiem klimatyczną ścieżkę dźwiękową, która idealnie dopełnia klimat filmu, mimo że sam film nie jest specjalnie wciągający a jego fabuła jest po prostu słaba. Muzyka otwierająca film przypadła mi do gustu, była klimatyczna i doskonale pasowała do klimatu. Jednak zbrodnie popełniane w tym filmie nie robią specjalnego wrażenia a sam film nie przypomina do końca prawdziwego slashera. Dodatkowo nie rozumiem wątku "tajemniczej sekty", który sam w sobie niczego do filmu nie przyniósł, przez co nie łatwo mi było zrozumieć sens owej produkcji. Dolewając oliwy do ognia dodam, że jeszcze bardziej dziwne w tym filmie jest to, że jeden z członków grupy Cochrana okazał się być androidem, kiedy to w jednej ze scen, Daniel podczas walki z nim wyjął z jego brzucha kable oblepione podejrzaną, gęstą żółtą cieczą, co samo w sobie było dosyć dziwne. Ten fakt sprawił, że oglądając ten film miałem wrażenie, że twórcy zmienili konwencję na "kino science-fiction" i przez to ciężko mi było się odnaleźć w jego klimacie. Do tego wszystkiego dochodzi beznadziejne zakończenie, o którym nie mogę nie wspomnieć. Pod koniec filmu, kiedy to okazuje się, że Ellie jest tak naprawdę androidem a nie człowiekiem, Daniel ucieka do pewnej stacji benzynowej, gdzie dochodzi do najbardziej nieoczywistego zakończenia, kiedy to kilku dzieciaków, podchodzi do telewizora, co chwilę włączając ten sam podcast, kiedy to Daniel podczas rozmowy telefonicznej powtarza jedno i to samo słowo "Stop It!", przez co sam byłem zdezorientowany całą tą sceną. Mówiąc krótko, ten film był po prostu słaby. Nie jest to żaden slasher, ale raczej taka nic nie warta głupota, która nie powinna w ogóle powstać. Tommy Lee Wallace, miał jakiś przebłysk "geniuszu", ale sam film był po prostu słaby i mało widowiskowy. Jedynym plusem filmu to jego muzyka, którą Carpenter i Howarth doskonale skomponowali i to w zasadzie tyle. Film ma swoje momenty, czasem potrafi czymś wciągnąć, ale to jednak za mało. Dodajmy do tego, jeszcze mierną i strasznie oklepaną fabułę a gdyby twórcy wymyślili coś bardziej oryginalnego to wypowiadał bym się o nim bardziej pozytywnie. A tak, film jest mało wciągający i nie pasuje do serii "Halloween".