Nie wiem skąd tyle hejtu na ten film. Ok., logika wydarzeń kuleje, zdroworozsądkowy realizm nie występuje (bohaterowie kilkakrotnie docierają pieszo w różne miejsca równie szybko jak wiedźmy na latających miotłach), brak choćby śladowej wiarygodności historycznej (gatling gun w czasach wiedźm palonych na stosach, hell yeah!), a do tego Jeremy Renner w roli Jeremy’ego Rennera. No dobra, po zastanowieniu jestem w stanie zrozumieć propagowaną przez prasę filmową mowę nienawiści.
Ale nie mogę się pod nią podpisać. Sprawił mi ten film dużo przyjemności. Takiej połączonej z lekkim zażenowaniem, poczuciem winy towarzyszącej oglądaniu z zainteresowaniem głupiego jak but scenariusza, cieszeniem się z trójwymiarowych wiór wylatujących z ekranu, kiwaniem z aprobatą dla zgrabnego gołego tyłka czarodziejki i radowaniem się z tryskającej na ekran posoki jak kilkunastoletni psychopata przy pierwszej partyjce z Mortal Kombat. Ot, takie pierwsze w tym roku guilty pleasure z prawdziwego zdarzenia. Aj lajk!