Na wstępie zaznaczę, że jest to tylko i wyłącznie moja opinia, jak się ktoś nie zgadza - nie musi,
piszę to tylko po to, by zarekomendować i rozwiać kilka wątpliwości. Tytuł sugeruje inny wywód,
postanowiłem zadziałać formą gazetową i nadać temat zgoła niezależny od treści. Bo co,
mogę. Mimo wszystko uważam, że recenzja jest, jak na zagorzałego fana Hobbita
(książkowego i od 25-go filmowego, wraz z trylogią Władcy Pierścieni podobnie) dosyć surowa,
a ocena 9/10 jest zaniżona ;)
Więc pierwsza rzecz: wpadam tutaj, na forum i wnioskiem, jaki wyciągnąłem jest to, że film
może sporo stracić ustawicznym porównywaniem do Władcy Pierścieni. Dlaczego? Prosto tym,
że są to dwie odrębne książki, klimat mimo, że jest podobny jest inny i właśnie to w Hobbicie
ujrzałem. Słysząc kilka lat wstecz o planach ekranizacji (po obejrzeniu Władcy Pierścieni,
oczywiście) zastanawiałem się, czy film będzie nakręcony ponuro, surowo jak trylogia czy jak
baśń (jak kto woli: bajka), jaką Hobbit jest. Ekipa Jacksona postanowiła, że połączy oba i
stworzyła coś na prawdę świetnego, jestem bardzo zadowolony z tego wyboru. Początek
sielanka, zabawnie, wesoło, przeradzając się w ponurą opowieść - ewidentnie plus. Na minus
(i to jeden z niewielu) muszę zaliczyć niektóre dodane gagi (bez spojlerów), zapewne spora
część osób również uznała/uzna, że było 'o jeden za dużo'. I właśnie ludzie, którzy nie czytali
Hobbita, a widzieli Władcę Pierścieni i pójdą na pierwszą część przygód Bilba stwierdzą, że
'hej, co to ma być, to nie jest ponure, to nie jest mroczne, za dużo śmiechu jak na PROLOG do
WP!'. I tu rozwianie wątpliwości: to nie prolog, to osobna książka, której kontynuacją jest WP.
Deal with it.
Tak więc mając klimat opisany, krajobrazy: dużo tu nie ma do powiedzenia: fenomenalne, tutaj
dużo wspólnego z Władcą Pierścieni (i nie dlatego porównuję, że trzeba, tylko dlatego, że w
końcu WP otrzymał za to Oscary). Pięknie, pięknie i pięknie.
Do efektów specjalnych nie można mieć większych zarzutów, uważam nawet, że były lepsze niż
technologiczny blockbuster a.k.a Avengers. I tutaj postaram się napisać tak, by nie zdradzić nic,
niemniej muszę to zaznaczyć: Gollum jest postacią mimo, że drugoplanową, to fenomenalną.
Muzyka: Podobnie jak z krajobrazami, świetna, klimatyczna, nic dodać, nic ująć. Ekipa z Bag
Endu mogła pójść po całkowicie nowy projekt, ale tego nie zrobiła: jak widać, nie wszystko, co
odgrzewane jest złe (jak pizza).
Dobór obsady nie mógł być nietrafiony, co pokazał już Władca Pierścieni. Nieporadny Bilbo
bardzo fajnie zagrany przez Martina Freemana, Thorin również. Jedyne, co w tym miejscu mogę
zarzucić to to, że tylko kilku spośród krasnoludów nie było statystami, ale z drugiej strony gdyby
wszyscy mieli być postaciami najważniejszymi film miałby nie prawie 3 godziny, a 5. Może
wersja rozszerzona? Nie obrażę się.
Elementy dodane, poza książkowe: Za wcześnie, by oceniać zabieg twórców odnośnie tej
części filmu, trzeba zobaczyć, jak sytuacja rozwinie się w Polowaniu na Smauga, mimo
wszystko wydają mi się całkiem fajne i przemyślane, a przynajmniej mam taką nadzieję.
Nie wiem, czy coś pominąłem, bo pierwszą część pisałem kilka dni temu, odłożyłem na święta
i wróciłem teraz, więc możliwe, że nie wszystkie obszary, jakie chciałem poruszyć poruszyłem,
ale wydaje mi się, że jest całkiem okej.
Jeśli komuś się nie podoba - nie ma problemu, ile ludzi, tyle opinii. Jednak jeśli ktoś ma
podobne odczucia, cieszę się, że nie jestem odosobniony w swoim podejściu.
Kto dotarł do końca - cieszę się, że zająłem te kilka minut i życzę udanego dnia i jak
najkrótszego oczekiwania na drugą część Hobbita, na którą ja czekać z niecierpliwością będę;)
Ja się z Tobą zgadzam z zastrzeżeniem, że nie czytałam nic Tolkiena i poszłam na Hobbita jako niezależny film od produkcji WP. Nie spodziewałam się tak samo mrocznego klimatu, bo nawet ja laik Tolkienowski miałam świadomość, że Hobbit to bajka a WP to już inny kaliber pisany z rozdartym sercem doświadczeń wojennych. Uczęstnicząc w dyskusjach na forum i czytając fanowskie strony dowiedziałam się, że w Hobbicie filmowym zawarte są dodatki Tolkienowskie, które uzupełniają całą jego mitologię Śródziemia. Nie neguję. Film uwielbiam, wprost jestem zakochana i zaczarowana i zupełnie nie przeszkadza mi baśniowy klimat, wręcz przeciwnie. Spodziewałam się baśni dostałam baśń plus cos wiecej.
Ale przyglądam się wszystkim nowym recenzjom i wszystkim nowym komentarzom z odczuć filmu. I naprawdę nie zauważyłam, żeby ktoś zwrócił uwagę na myśl przewodnią filmowego Hobbita. A myślą przewodnią, jest utrata tozsamości. Taką tożsamosć daje dom, do, którego mozna wrócić, państwo, które się kocha ect. W Hobbicie nie chodzi o zło Saurona, które pozbawi wszystkich mieszkańców Śródziemia domu, czyli tozsamości. W Hobbicie chodzi o jedną grupę, która tego domu jest pozbawiona i jednostkę, która swój ukochany dom opuszcza żeby odzyskać dom dla tych co go utracili. Bilbo ma gdzie wrócić, krasnoludy nie mają. I to właśnie jest moim zdaniem magia i kwintesencja tej trylogii, o której zapomina się podczas seansu. Nie wiem w czym tkwi błąd, że ludziki tego nie wyłapują, a jeśli nawet, to i tak nie wspominają o tym pisząc wrazenia z filmu. Może faktycznie obraz jest przeładowany przepychem pięknych, bajecznych, widowiskowych efektów i dlatego zapomina się o tej bardzo ważnej sprawie.