"Hooligans" jako żywo przypomina mi te wszystkie romantyczne opowieści o błędnych rycerzach czy złodziejach dżentelmenach produkowane ku pokrzepieniu niewieścich serc. Któraż z pań nie pragnęła zostać obrabowana przez szarmanckiego i przystojnego wojownika, który był mężczyzną w każdym calu i śmiał się niebezpieczeństwu w twarz?! Taki bowiem obraz chuliganów objawił się przed moimi zdumionymi oczętami. Chuligani owszem i biją się między sobą, wszczynają rozruby, chleją piwo i niszczą mienie publiczne, lecz jednocześnie to ludzie honoru, uprzejmi dla kobiet, poświęcają czas wychowaniu dzieci i tworzą wspaniałą wspólnotę, współczesne braterstwo broni.
Pieprzenie! (Przepraszam za wyrażenie)
Papka i nawijanie ludziom makaronu na uszy (że też posłużę się ulubionym powiedzeniem mojego znajomego). A wszystko podane w dobrze znanym sosie. Bo też schemat jest prosty: 'cywilizowana' osoba trafia w zupełnie inne ('dzikie') środowisko i nagle okazuje się, że jest sporo rzeczy, których się może od tych 'dzikich' nauczyć, jeśli tylko zawiesi na chwilę swoje uprzedzenia.
Nie kupuję tego filmu. Nie podobają mi się ani bohaterowie ani przesłanie. Już o wiele bardziej trafia do mnie "Football Factory".