Hotel Splendide na swój przewrotny sposób całkiem nieźle odzwierciedla prawdę zawartą w swojej nazwie. Nie jest może piękny (wymaga wręcz generalnego remontu), za to nigdzie indziej nie spotka się takich dziwów. Jest to niby kurort serwujący dietę rybno-wodorostową i liczne lewatywy. W rzeczywistości bardziej przypomina miejsce zsyłki dla wszelkich dziwadeł, jak choćby Rosjanin, który boi się światła. Właściciele tego miejsca to również nieźle pokręcona rodzinka. Nad całością zaś pieczę dzierży duch Mamuśki, która dom wykreowała, płynący w rurach ogrzewających hotel.
Nieźle pokręcone film, choć nie aż tak, jak to sugerują reklamówki, które powołują się na "Delicatessen" i filmy Coenów. W porównaniu do "Delicatessen" filmowi brakuje oryginalności i wyobraźni. Brakuje też ironii i lekkości humoru Coenów. Sprawia to więc wrażenie nieco przyciężkiego monstrum Frankensteina. Nie jest to jednak film zły, o nie. Jednak zdecydowanie nie wszystkim będzie się on podobał. Groteskowość tego obrazu może wielu odstręczać. Mnie się jednak spodobała. Może trochę zbyt łatwy jest miejscami, reżyser czasami idzie na skróty. Jednak dostarcza wystarczającej dawki zabawy. Jestem więc zadowolony.
A moim zdaniem ten film przewyższa "Delicatessen" i wszystkie filmy Coenów co najmniej o rząd wielkości. A to dlatego, że jest w nim treść. To nie czyste dryfowanie w oparach absurdu. Poza tym zrobić tak perfekcyjne w każdym calu arcydzieło i to z tak niewielkim budżetem to jest prawdziwe mistrzostwo! Dla mnie światowa czołówka. Strasznie szkoda, że Terence Gross zniknął równie nagle, jak się pojawił.