Mam podejrzenie, że sporo część przypadkowych widzów zasnęłaby na tym filmie. A ja bardzo lubię takie rzeczy. Dla mnie ten film mógłby trwać 6 godzin. Opowieść o romansie (nie, to słowo chyba nie jest tu właściwe... potrzebne jest coś między zauroczeniem (zbyt delikatne) a wielką miłością (przesadzone)) Johna Keatsa i młodziutkiej Fanny Browne. Zastanawiam się też nad słowem, które byłoby gdzieś pomiędzy piękny (zbyt przesadne) a śliczny (infantylne). Ładny to za mało. Chodzi o to, że ten film nie jest może wielki na poziomie uczuć czy zwrotów fabuły, ale jest wybitny na poziomie wizualno-zmysłowym. Być może jest właśnie jak poezja Keatsa? Nie wiem, bo się na niej nie znam.
Może nie jest to najlepszy film Campion, ale trafił mi do serca. I nie tyle poprzez to "co", ale "jak" pokazało. Poezja.