Dziewczyna pragnęła się wyrwać z wiochy, poznać świat, a i tak trafiła na nią z powrotem. W dodatku za męża dostała męskiego szowinistę, takiego samego jak jej ojciec. Bez ostatnich 15 minut, to genialna komedia. Za to z nimi już dramat pełną gębą. Na głowę bije go tylko druga część, której końcówka po prostu sprawia, że aż chciałoby się przytulić główną bohaterkę i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, choć tak nie będzie.
Bo po tej "zawodówce" osoba konkretnie pracuje.Załóżmy,że jest glazurnikiem.Jest dobry w tym co robi,to nie opędzi się od zleceń,sił i czasu mu na realizację ich wszystkich nie starczy.Będzie miał pieniędzy jak lodu,bo wykonuje pracę użyteczną społecznie.Lamperia i gumowa wykładzina w kuchni i łazience,raczej dzisiaj już nie przejdzie.Tylko sił i czasu mu nie starczy na wydawanie tych pieniędzy.A osoba po studiach,siedząca za biurkiem,pierdząca w stołek i za pomocą komputera i internetu aranżująca na przykład wystawy w sieciówkach,albo projektująca gazetki dla hipermarketów z ofertą dzisiaj w promocji tanie jaja,przy zakupie dwóch dużych opakowań chińskie slipy do tych jaj gratis!Czy pełni społecznie użyteczną funkcję?Skoro pośród tych jaj trafi się kilka zbuków,a chińskie slipy po kilku praniach pozostaną wspomnieniem i trzeba będzie gołymi jajami świecić w hipermarkecie,kupując kolejny badziew w promocji.Obawiam się że nie.Pełno jest teraz magistrów ratujących się kartami kredytowymi,bo przy kasie w tym hipermarkecie bez smartfona,nie potrafiliby policzyć,czy im jednak "piniążków" na te jaja ze slipami gratis wystarczy,jak zaszaleją i kupią kilka takich "promocyjnych pakietów",bo to wstyd nie dość że gołymi jajami świecić to jeszcze gołym portfelem.Zwłaszcza dla "ynteligencji" ,"magistrowskiej",czy "dochtórrskiej".
Oczywiście, że tak! Marketing jest jedną z głównych sił napędowych gospodarki, pobudzając popyt na odpowiednie dobra. Ty myślisz że te wszystkie reklamy są robione, choć nie działają? Oczywiście, że nie. Tak nie działa ekonomia. Marketing jak najbardziej jest ekonomii potrzeby i owszem - robienie gazetek z wyprzedażą w Lidlu jest społecznie pożyteczne.
Poza tym śmieszy fakt, że podajesz przykład akurat bardzo dla siebie wygodny. Bo czemu np. nie podasz programistów, grafików, biotechnologów, czy chemików? Głównie zapewne z tego powodu, że ich praca jest niebotycznie bardziej zyskowna dla społeczeństwa, a także dla osoby się tym parającej. Szczególnie ta pierwsza profesja jest w uprzywilejowanej pozycji, ponieważ programiści i technicy konstruujący roboty tworzą maszyny, zastępujące ludzi w pracy. Innymi słowy - to "yntelektualista" po programowaniu czy robotyce będzie decydował jakie w ogóle zawody będą istnieć na rynku pracy, a glazurnikowi nie pozostanie nic, jak tylko zachrzaniać na uczelnię, by nie pozostać do końca życia bezrobotnym.
Nie kochany,marketing nie jest potrzebny.Po pierwsze jak coś jest dobre,czyli ma doskonale wyważony stosunek pomiędzy ceną a jakością,to ludzie którzy tego potrzebują,to kupią,zaryzykują, albo zadziała siła tak zwanego "magla".Jest tylko jeden, ale w Polsce bardzo istotny czynnik:CENA!Po drugie,marketing sprawdza się tylko w wypadku ciemnego luda/tego z doktoratami także!/,któremu koniecznie trzeba wmówić,żeby nabył,coś o czego istnieniu niema pojęcia.Pamiętasz taką jedną z pierwszych reklam w TV?"Śni ci się nowoczesność a tymczasem nie masz jeszcze okifaksu/chodziło o telefaks/ firmy Oki".I znaleźli się tacy głupcy którzy kupowali ten "telefon". przez który można czarno-białe zdjęcia, albo rysunki znajomemu przesłać,pod warunkiem,że też miał takie cudo.I nie byli to bynajmniej właściciele, wtedy jeszcze nielicznych prywatnych firm.Jeśli chodzi o roboty, czy sztuczną inteligencję,to ponieważ jest to forum portalu filmowego, polecam film a jeszcze lepiej książkę/o ile czytasz książki?/,"Ja,robot" z Willem Smithem.Ta utopijna wtedy wizja,dzięki głupocie ludzi zaczyna być realizowana.To samo dotyczy wizji z filmu "Zielona pożywka". Co prawda nie ma jeszcze takiego przeludnienia,masowej eutanazji,nie jemy tytułowej "zielonej pożywki", ale co się tyczy tej ostatniej kwestii,to cholera wie co my jemy i pijemy.To widać po zapadalności na nowotwory,nie tylko układu pokarmowego,bo na mózg też się to rzuca.Jak tak dalej będzie,to nie będzie potrzebna celebrowana eutanazja/jak w tym filmie/.Sami się wykończymy, albo zrobi to za nas ta sztuczna inteligencja,dochodząc do słusznego wniosku, że homo sapiens jest największym szkodnikiem na tej niewielkiej planecie.I nie tylko nie jest tu elementem niezbędnym, ale pierwszym w kolejce do utylizacji.I wtedy święty boże ani Connors/z "Terminatora"/nie pomoże.The End.
Marketing nie jest potrzebny... Dobrze że jakiś random z internetu to wie, bo wszak co o ekonomii i działaniu mechanizmów rynkowych mogą wiedzieć ekonomiści z każdego jednego kraju świata... Idź głoś swoje prawdy objawione w świat, z pewnością niedługo usłyszymy o Tobie odbierającym nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii.
Zapaść na nowotwory jest wynikiem dłuższego i zdrowszego życia, a także większej wiedzy medycznej. To nie tak, że kiedyś ludzie nie chorowali na raka, tylko jeszcze nie tak całkiem dawno temu o takiej chorobie i jej dziesiątkach odmian nic nie wiedzieliśmy.
Druga sprawa - chyba mylisz sztuczną inteligencję ze świadomością. Myślenie że sztuczna inteligencja nas wykończy, jest tak samo zasadne, jak myślenie że mrówki zrzucą na nas głowice nuklearne, tylko dlatego, że tworzą struktury społeczne i potrafią przekształcać środowisko w jakimś tam minimalnym stopniu. Różnica między świadomością a sztuczną inteligencją, jest tak samo wielka, jak właśnie między mrówką a człowiekiem.
Mieszkasz w Londynie, co sprawia, że właśnie całkowicie wyjaśniła mi się sprawa z wielkiej niechęci do "wieśniaków" parę postów wyżej. Reprezentujesz typową większość emigrantów z Polski. Polak? Cebulak, kutafon, a ze wsi?! To już całkowicie. Jesteś niesamowitym egocentrykiem i egoistą. Ciesz mnie, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie będziesz z żadną kobietą, bo dzięki temu mam bardzo dużą pewność, że nie będziesz się rozmnażać. Aczkolwiek poglądy mogły Ci się już zmienić, bo w takim wieku, dwa lata to przepaść. P. S. Twoje możliwości intelektualne także są dość ograniczone, bo ja nie ucząc się w liceum potrafiłem ukończyć je bez problemu, przy okazji zdając maturę rozszerzoną z trzech przedmiotów. I zamiast w Londynie na zmywaku dukać w stylu "Kali chcieć przerwa zmywak, tak?" niedługo będę kończył Politechnikę. Bo jak mniemam, to z angielskiego także nie byłeś orłem, skoro miałeś takie problemy z ukończeniem szkoły. P. P. S. Gdybyś choć trochę interesował się nauką i wiedzą, wiedziałbyś o tym ile warta była ziemia w tamtych czasach.
A i odniosę się jeszcze do hipokryzji w Twoim wpisie - pierwsze zdanie - " (...) ten facett,to jakis pajac", a później? "wgl moim zdaniem sa 2mozliwosci - albo kobiete zamknac w domu na cale zycie i dac jej rygor jak w tym filmie" (i co to znaczy wgl? Nie znam czegoś takiego w języku polskim, więc chyba szkoła nawet nie do końca nauczyła Cię pisać... Smutne). Czyli już nie taki pajac, bo sam uznajesz, że to w sumie jest spoko opcja, aczkolwiek jest jeszcze lepsza, że "ja dobrze je.bac" (ambitne - chapeau bas). P. S. Odniosę się jeszcze do jednego motywu - "a poza tym ma pracowac, bo nie mam zamiaru jej utrzymywac...". Czyli jakbyś miał dziecko, to byś wychowywał jak cygan? No bo przecież nie będziesz go utrzymywał. Ale to, to pikuś. Chciałbym zobaczyć Twoją minę, gdybyś Ty stracił robotę, a żona stwierdziłaby - A co to? Ja Cię będę utrzymywać? Won!
No cóż, jeśli ceni się człowieka tylko za dyplom albo za miejsce urodzenia, to jest to bardzo stereotypowy i infantylny sposób myślenia.Masz rację,co ci po żonie,mężu,przyjacielu,który w trudnej chwili kopnie ciebie w...tak jak to napisałeś.Życie nie polega tylko na gromadzeniu i konsumpcji dóbr materialnych,których do grobu ze sobą nie weźmiemy.Nie jest też sztucznym światem celebrytów z internetu,tabloidów,czy TV.Choroba,czy nieszczęście może dotknąć każdego,śmierć dotknie,od tego się nikt nie wywinie/tu nie pomoże Allenowskie"Nie boję się swojej śmierci,tylko nie chciałbym być przy tym obecny"/.Wtedy dopiero można dostrzec,że bez drugiego,człowieka na którego bezinteresowną pomoc możemy liczyć,jesteśmy nikim.Pozdrawiam serdecznie.
Studia się robi, żeby się rozwijać, a nie dla zagwarantowania bytu, bo tego nie dają.
Poza tym 20 kilka lat temu studia miały zupełnie inną wartość niż teraz, zmieniło się po reformie Balcerowicza.
To, że ktoś ma ziemię i pochodzi ze wsi nie znaczy jeszcze, że musi na niej zostać, nie? Gdyby twój dziadek był szewcem, ojciec był szewcem a ty chciałbyś zostać inżynierem to zostałbyś szewcem?
Nie rozumiem, serio. Ludzie z dużych miast często uważają się za takich mądrych, a nie rozumieją podstawowych kwestii.
Większość Polaków uważa się za wybitnie inteligentnych omnibusów od wszystkiego.To niema nic wspólnego z miejscem zamieszkania,czy urodzenia.To taka chora mentalność "narodu wybranego".Część z nich nauczy się na studiach jak bardzo się w tym względzie mylą.Część, która studia traktują jako balangę i robią je za pieniądze/płacę więc mi się należy!/,nauczy tego życie.Dla niektórych będzie to bardzo gorzka nauczka,trudna do przełknięcia przez ból i łzy.Pozdrawiam serdecznie.
"po co jej studia, skoro ma zagwarantowany byt? Nie zginie"
Na przełomie lat 90. tytuł magistra miał duuużo większą wartość, co zapewniało dużo ciekawsze życie niż gnicie na wsi a życie ma się tylko jedno ...
Po tych niespełna pięciu latach odniosę się jeszcze do jednego aspektu. Ekonomicznie też nie jesteś przesadnie rozeznany; "rodzina ma tzw. ziemie - w przyszlosci sprzeda i spadnie sobie gdzie chce". Spadnie sobie, ale sprzedaż ziemi to w dużej mierze głupota, bo to najlepsza lokata kapitału. Jak nie jest się bankrutem, to absolutnie nie powinno się takiej ziemi ruszać. No ale Ty zapewne w swoim życiu żadnych nieruchomości nie będziesz posiadał, tylko w Londynie na zmywaku będziesz żył w wynajmowanej klitce.
To jest prorocza wizja.Niech się martwi,żeby się ta twoja wizja nie spełniła.Jedną nieruchomość,tak zwaną ziemską posiądzie na pewno.W zbiorowej mogile jednego z londyńskich cmentarzy.O ile go brexit z tego Londynu nie wyrzuci na zbity pysk.
popieram od poczatku do końca Tak jak napisał autor: "Bez ostatnich 15 minut, to genialna komedia"
też zawsze uważałem że ten film to dramat. dla wszystkich kończy się dobrze, tylko nie dla głównej bohaterki.
a druga część to już w ogóle masakra.
Zgadzam się całkowicie z autorem wątku. Zawsze, jak oglądam ten film żal mi jest Kasi. Dziewczyna miała marzenia, chciała iść na studia, coś osiągnąć w życiu. A tym czasem wszyscy jej bliscy, najpierw rodzice, potem Paweł, zrujnowali wszystko. Najbardziej mnie denerwuje jej facet. Niby taki zakochany, postępowy, obiecywał podróże, studia zaoczne i co? Zrobił z niej kurę domową, a sam tymczasem realizował swoje plany. I to niby jest w porządku? On się realizuje życiowo (akurat w rolnictwie) a ona ma siedzieć w domu i dzieci wychowywać.
Dla mnie to nie jest komedia, tylko dramat ukazujący życiowe niepowodzenie.
o tak, kobieta która siedzi w domu i wychowuje dziecko to istna patologia o.-
przedstawię nieco inny punkt widzenia - nie usprawiedliwiający, raczej tłumaczący. Koniec lat 80, Polska (czyli socjalizm upadający, biedny). Wiejska rodzina z "rolniczym majątkiem". Wpychanie męża na siłę? Ok zgoda, to jest śmieszność. Ale kiedy ma się rodzinny majątek na wsi, to pod prąd jest zignorować to wszystko i jechać w ciemno do Warszawy na studia...
Życie to nie bajka. Każdy by chciał zostać dyrektorem, jeździć mercem po całym świecie i kąpać się w szampanie. Przychodzi jednak pewnego dnia porzucić marzenia dla małych dziewczynek i zająć się tym, co najważniejsze. Czuje się wtedy to, co czuli telewidzowie oglądający Bundych 20 lat temu - z Ala się śmiali a potem sami się stali takim Alem. Marzenia i młodość przeobraziły się w przeciętność.
współczuć bohaterce można w zasadzie w jednym: że dorosłość spadła na nią tak szybko (relatywnie do dzisiejszych czasów szybko)
Rodzina, która ZMUSZA kobietę do siedzenia w domu i wychowywania dzieci to, owszem, patologia. Dostrzegasz tę subtelną różnicę?
a to ktoś ją tu zmuszał? Z tego co ja widziałem w filmie to sprawdzała w kalendarzyku kiedy mogła bez obaw szaleć a kiedy nie. Musiała coś źle policzyć ;0
Tylko, że nie dane jej jest nawet podjąć aspiracji zostania dyrektorem i jeżdżenia Mercem. Facet obiecuje a koniec końców odcina ją od możliwości kontynuacji edukacji.
Solscy nie byli biedni.Zważywszy,że był to koniec lat osiemdziesiątych.To czego się dorobili,dorobili się własnymi rękoma,w PRL nikomu niczego nie dawał,a wręcz przeciwnie w wczesnym swoim stadium odbierał,np.ziemie "kułakom" i "obszarnikom".Al Bundy był dla Polaków postacią taką jak ET.Widziałeś w Polsce nawet w latach dziewięćdziesiątych,sprzedawce/nie właściciela sklepu!/ damskich butów,z własnym domem na przedmieściu,samochodem,psem,nie pracującym kocmołuchem*/*czytaj małżonką/ i dwojgiem rozwydrzonych bachorów*/*czytaj milusińskich/,bogatymi sąsiadami.Wiecznie nawalonego,z mnóstwem wolnego czasu po pracy?Tak wiem,że to była komedia ale pasująca do polskich realiów jak mega hity z Bollywood.Masz rację,znałem takiego jednego wybitnego reżysera z Hollywood.Edukację skończył na liceum,nawet nie wiem czy maturę ma?No cóż,czasami warto schować wygórowane ambicje do kieszeni i docenić to co się od życia,rodziców,teściów,męża dostaje.Katarzyna Solska prędzej jeździłaby tym mercedesem zostając na wsi,niż nauczycielką w Warszawie.Dzisiaj w 2018 roku to mogłaby co najwyżej strajkować,że mając niską płacę,zostanie dziadem emerytem.Ale ambitnie, eks nauczycielem dyplomowanym,może nawet z jakimś odznaczeniem państwowym?Ha,ha,ha!
A może wcale jej się tak źle nie ułożyło. Paweł jednak miał głowę o interesów... Kto wie, może na tych swoich sadzonkach dorobił się niezłych pieniędzy (a przecież mieli 2 gospodarstwa), postawili sobie ogromny, piękny dom, dziecko sobie odchowali. I teraz mają czas (i pieniądze!) na zwiedzanie świata i wyjazd z wiochy. Na studia zawsze jest czas, więc Kaśka pewnie na te studia poszła, jak już maluch podrósł (a z resztą ciąża to nie choroba, można być w ciąży i studiować). Także myślę, że nie ma tu co nad nią płakać, bo koniec końców pewnie dobrze jej się ułożyło.
Nie mówię, że wieś i ciąża w wieku 20 lat to jest szczyt ambicji i marzeń. Tylko z drugiej strony, jakie ona miała życie w tej Warszawie? Cały czas zasuwała między uniwerkiem a domem Wolańskich. Nawet się nie miała czasu nauczyć do egzaminów, a co dopiero chodzić do kina i filharmonii, które jej się tak marzyły. Oczywiście możemy tu gdybać, bo zakończenie filmu pozostawia nas w niepewności, co się działo dalej. Bo przecież mogła urodzić to dziecko i studiować.Teraz dostęp do edukacji jest taki, że każdy może iść na studia. Była uparta, na pewno te studia w końcu skończyła. Może zaoczne, nie dzienne.
A co do życia w mieście... Ja akurat jestem Warszawianką. Mam znajomych ze wsi i małych miasteczek, którzy tak jak Kasia przyjechali tu w pogoni za lepszym życiem i marzeniami, a życie (i tutejszy rynek pracy) szybko im pokazało, gdzie ich miejsce. Niestety, tak to jest, że mając te 20 lat każdy ma wielkie plany i marzenia, część osób je realizuje, ale wiele osób musi iść na kompromis, bo jednak marzenia jedno a życie co innego.
Cóż, wszystko zależy od wybranej branży. Według mnie głupotą jest ograniczanie się do jednego miasta. Być może w Warszawie nie ma pracy, ale Warszawa z tego co mi wiadomo, to nie jedyne spore (jak na europejskie warunki) miasto. Dodatkowo każdy język otwiera dostęp do kolejnego państwa. Możliwości są, ale większość woli klepać biedę, niż wyjechać i żyć tam, gdzie może żyć godnie.
No ale, abstrahując od tego - nie wiemy jak potoczyło się dalej życie głównej bohaterki. Pamiętać trzeba że film pokazuje Polskę jeszcze z czasów PRL-u. Jak dla mnie ostatnia scena jest zapowiedzią nieudanego życia na wsi, pełnego niańczenia dzieci i braku możliwości edukacji.
Może jednak jej się wcale dobrze nie ułożyło, bo on był nieczuły na jej problemy. Tylko pozostało jej kośkanie dziecka i pomoc "na gospodarstwie" co nie było szczytem jej marzeń?
I to jest bardzo trafna wypowiedź.W razie wojny w apartamentowcu fekalia od sąsiadów z góry cię zaleją,o ile wcześniej nie zamarzniesz bo plastikowe czy metalowe meble jakoś "słabo' się pala w kominku.I ziemniaczków wyhodowanych w podziemnym garażu przy świetle ze świeczki na długo nie wystarczy,zupa z kostki brukowej też jest zapewne "smaczniejsza" od tej z wiejskie trawy?Tylko skąd do cholery wziąć wodę do tej zupy jak do brudnej rzeki daleko?Na tej starej wsi,kupkę zrobisz za stodołą,i żaden sąsiad ci na głowę nie zdefekuje,zawsze się znajdą jakieś gałęzie,drzewa na opał,i jakiś królik,kura do garnka.W mieście w razie głodu upolowanie szczura do garnka to nie jest taka prosta sprawa.Zwłaszcza,że "myśliwych" może być znacznie więcej niż "zwierzyny".Pozdrawiam.
Oglądałam film już kilkanaście razy zawsze z przyjemnością. Osobiście uważam, że pozostanie na wsi głównej bohaterki nie jest żadną tragedią. Dziewczyna chciała studiować to fakt, w tej kwestii jej się nie ułożyło, ale to tylko dowód na to, że w życiu nie zawsze dostajemy to czego chcemy. Jednak los dał jej dobrego męża, który chciał zapewnić jej jak najlepszy byt poprzez swoje interesy, bo przecież żaden facet nie chciałby aby utrzymywała go kobieta. Co do rodziców Kasi to postacie zostały ciekawie wykreowane, komicznie, ale też pokazywały dawne zachowania i podejścia ludzi mieszkających na wsi. Zenek ze swoją wyrywczością czy też opiekuńcza i posłuszna mężowi matka Kasi - te postacie miały swój wyrazisty charakter. Jedyne czego mi było żal to to, że Kasia nie spełniła swoich marzeń. Na końcu II części Kasia płacze, ale myślę, że to był po prostu szok dla niej. Całe szczęście miała przy sobie męża, który się o nią troszczył. Też ważna jest tutaj miłość. Może Kasia nie zdobyła wykształcenia, ale znalazła męża, którego kochała (bo przecież na początku miała wyjśc za kogoś kogo w ogóle nie kochała). Wyrwała się od nieszczęścia i znalazła swoje szczęście u boku kochającego mężczyzny. Kto wie jakby się potoczyło jej życie gdyby studiowała w Warszawie, być może nie odnalazłaby się w tym świecie, bo przecież w I części miała wiele trudności.
Tak więc ogólnie film pokazał prawdziwe życie, ani to takie gdzie wszystko układa się po myśli bohatera, ani to takie gdzie życie bohatera kończy się tragicznie bądź nieszczęśliwie. Po prostu pokazano życie w sposób komediowy :) To tylko moje zdanie, na pewno każdy ma swoje spojrzenie na ten film :)
Tak, miała ambicje i "troskliwy i kochający" facet zamyka ją w domu z kaszojadem. Super. Jest się z czego cieszyć. Jest spełniona, bo wypluła purchlaka.
Zgadzam się z autorem tematu, a tu daję upust swoim emocjom:)
http://och-kino.blogspot.com/2013/02/kogel-mogel-i-galimatias-czyli-bardzo.html
Przeczytałam Twój wpis i jeśli mogę to wtrącę tylko kilka swoich słów. Przytoczę cytaty z postu :
"Kasia poznaje wykształconego, światowego chłopaka, który przywozi ją na wieś do nowego domu i nie pytając o zdanie zmusza do małżeństwa słowami w stylu: "Cicho, bo powiem twoim rodzicom co wyprawiałaś w Warszawie!". O zgrozo! Kasia jest musi rzucić studia, zrobić dobrą minę do złej gry i film się kończy. Myślałam, że to żart."
Co do zdania "Cicho, bo powiem twoim rodzicom co wyprawiałaś w Warszawie!" to nie wiem czemu potraktowałaś je bardzo poważnie, ponieważ to był żart, Paweł droczył się po prostu z Kasią, nie powiedział tego na serio :) Być może źle odebrałaś grę aktorską aktora.
Co do wpadania z deszczu pod rynnę to ta cała sytuacja pokazuje tylko tyle, że w życiu nie mamy wszystkiego czego chcemy.
Co do II części filmu to ma on już mniej z komedii to fakt, ale nadal urzeka, miło się ogląda, szczególnie babcię z pudelkiem :D itd. Zakończenie - Kasia w ciąży. Fakt, płakała, ale dziwnie to by wyglądało gdyby po tym jak mówiła, że jeszcze nie chce mieć dziecka skakała z radości. Tak więc bohaterka musiała trochę popłakać aby dało się zauważyć jej szok i to, że jest to nie planowane zupełnie. Na pewno potem razem z mężem cieszyli się z tego. A Kasia była silna i po urodzeniu dziecka mogła iść na studia. Wsparcie miała - mąż, rodzice (szczególnie matka).
Nie próbuję teraz nikogo przekonywać do czegoś, każdy ma swoje odczucia, nawet się zdziwiłam, że tak ludzie reagują na ten film, ale to ciekawe, że każdy inaczej na to patrzy :)
Ja ten film zawsze z przyjemnością oglądam, typowy obyczajowy film z nutką komedii :)
Pozdrawiam
Dzięki za Twoją opinię, ale przyznasz, że Kasia przez cały czas była do czegoś przymuszana. Ślub, dziecko, itp. Poza tym co było potem to już inna sprawa, mam nadzieję, że wszystko się jej ułożyło. Chodzi tylko o to, że film jest niesamowicie jednostronny i bohaterka jest nieszczęśliwa w obu częściach. Miała wsparcie w mężu i rodzicach, ale tylko gdy się im nie sprzeciwiała i robiła wszystko po ich myśli - to smutne. Ale masz racje, każdy patrzy na film inaczej. pozdrawiam
Czy zmuszana... raz uciekła od ślubu to i drugi raz by jej się udalo gdyby chciala :) Myślę, że Kasia po prostu nie spodziewała się, że Pawel poprosi o jej rękę ( na końcu I części) i stąd jej zagubienie, szybkie argumenty, że chce studiowac, zwiedzić świat itd. Ale w końcu byli z Pawłem szczęśliwi, kochali się więc ślub niczego nie zmieniał. Kasia myslala, że będzie studiowac itd. no ale inaczej im się potoczyło. Paweł musial zadbać o rodzice, rozwijać interes. Gdyby Kasia wyjechała na studia dzienne (a takie chciała) to co by było z tego wszystkiego, podejrzewam, że kiepsko. Chyba, że zaocznie by studiowała... Jedno muszę przyznać, że Paweł nie pomyślał o jej marzeniach, tak bardzo zajął się swoimi, że nie pomyślał o żonie, choć na pewno chciał dla niej dobrze, ale jednak nie pomyślał o tym. To też, że film przedstawia własnie takie czasy, kiedy żona musi jakos sie męża słuchać, że męża zdanie się liczy, trochę też z tej strony trzeba spojrzeć. Teraz inne czasy mamy i inaczej myślimy o takich sprawach. Ale skoro film daje tyle do przemyśleń to chyba dobrze wypadł, dla każdego co innego przedstawia, każdy inaczej to widzi i być może są w tym filmie dwie strony medalu, jedna ta pozytywna, a druga ta negatywna, bo przecież nie zawsze wszystko musi być tylko czarne albo tylko białe :)
Poprosił?
Zwróć, uwagę, ze nawet tę decyzję podjął za nią, a do 'zaręczyn' zmusił ją de facto szantażem.
To ON cały czas był podmiotem, wokół którego kręcil sie świat - to on 'dowiedział sie o niej wszystkiego'. Ją poinformował o swojej 'wiedzy' kilka chwil przed tymi 'zaręczynami'. Ona nie wiedziała o nim w sumie nic, ale to przecież nie ma znaczenia. Facet wie i podejmuje decyzje, to dziewczyna ma sie cieszyc, że 'nie powie jej ojcu o tym, co było w Warszawie' i wyjść za niego, zrezygnować ze studiów i ew. kariery, narodzić dzieciaków i 'słuchać męża'.
Wiesz, myślę, ze na temat tego filmu można by napisać doktorat. Tak o twórcach i ich intencjach, jak i o odbiorcach i ich świadomości. Tak o sytuacji kobiet w Polsce, promowanych, powszechnie wymuszanych postawach i 'porządku' patriarchalnym. Można by rozpisywać się o 'tradycji', pozycji, przemocy (bo i tej, choć w śmiesznej, zbagatelizowanej formie w filmie nie brakuje).... O stosunku do tych wszystkich zjawisk.... O spojrzeniu twórców na nietradycyjny model rodziny, na ośmieszenie pomysłu na rodzinę, w której kobieta cokolwiek może. Na ośmieszenie kobiet, które nie są podporządkowane mężowi i mężów, którzy nie żądzą twardą ręką i pasem....
Można o tym mówić, myśleć, pisać... Tylko po co? Przecież to komedia, 'ciepła, sympatyczna'.... po co zastanawiać się nad dramatem dziewczyny, która zgwałcona niemalże, obdarta z marzeń i jakiejkolwiek możliwości zmiany swojej pozycji społecznej czy stosunku do własnej macicy, która okazuje się niepodzielną własnością męża i rodziców płacze żałośnie wśród wiwatów, uścisków i powszechnej radości z tego, że udało się jednak ją wbrew jej woli zapłodnić.
No bo przecież 'uczucia', intelekt, ambicje, potrzeby czy zwyczajne prawo do decydowania o własnym ciele i własnym życiu żony czy córki to coś tak abstrakcyjnego, że cieszyć sie trzeba kiedy cierpi upokorzona, a każdego kto zobaczy w niej samodzielnego, godnego szacunku, autonomicznego człowieka wyzwać od 'lewaków' 'feministek', i innych takich masonów.
Alleluja i do przodu, żeby Polska rosła w siłę, a 'tradycyjny model rodziny' podlegał największej w tym kraju ochronie. Żeby 'życie poczęte' było ważniejsze od życia jego matki. Żeby pedały i inne zwyrole nie ingerowały w status quo i przekonanie o tym, ze kobieta jest własnością męża, kościoła i kraju.
'musiał zarobić na rodzinę' piszesz. Otóż nie, nie musiał. Choćby dlatego, ze nie miał rodziny (żona to nie rodzina) a o jej założenie zabiegał jawnie wbrew woli żony, która faktycznie grała w jego życiu jakąś role i do czegoś mu była potrzebna. Czy ona potrzebowała jego i czy on w jej zyciu odgrywał jakąś rolę (poza ta narzuconą siłą)? Myślę, ze to pytanie warto zadać i warto spróbować na nie uczciwie odpowiedzieć, bo w filmie (jeśli spojrzysz na niego tak poważnie, jak na dramat) wygląda na to, ze tak nie było. Wygląda na to, ze te wszystkie 'korzysci' zostały jej wmontowane, narzucone siłą.
ojej, aż się zdziwiłam, że chciało się Tobie tyle pisać :) Ok, szanuję Twoje zdanie, każdy na ten film patrzy inaczej. Ja jednak nie traktuje go aż tak dosłownie i poważnie, dla mnie jest to lekka komedia, która na główny cel postawiła rozśmieszyć widza takimi a nie innymi sytuacjami i fabułą. Nie dyskutujmy o tym czy to jest komedia czy nie, bo gusta są tak różne, że to byłby błąd. Nie wiem czy tylko ja fragment kiedy Paweł mówi o tym, że jak za niego nie wyjdzie to powie co było w Warszawie odebrałam jako śmieszną scenkę, Paweł jak dla mnie pojechał poważnym żartem - tyle :) Co do reszty ja już się wypowiedziałam. Jak to mówią It's Just a Movie. Głównym założeniem była komedia i dla mnie ona własnie taka jest, a że jest zbudowana na takiej a nie innej fabule i losach głównej bohaterki, w której widzowie doszukują się drugiego dna to chyba dobrze, znaczy to, że dla każdego ma on inne znaczenie, co innego przedstawia. To trochę tak jak np. oglądam dobrą komedię, gdzie głównemu bohaterowi zdarzają się wypadki przykre i groźne, są one śmieszne, bo w tym celu nakręcone, bohater nie cieszy się z tych wypadków nie jest szczęśliwy, ale jego losy maja nas bawić, bo np. to że coś na niego spadnie w danym momencie nas bawi. W kogel - mogel jest coś podobnego, może nie to samo, ale na podobe to traktuję. Losy bohaterki nie są aż tak tragiczne, film pokazuje prawdziwe życie, gdyby każdy film pokazywał happy endy to nie bardzo bym chciała je oglądać, bo stałoby się to przewidywalne. Ale tak jak już mówiłam, dobrze, że każdy ma inne zdanie na temat tego filmu :) Pozdrawiam
Bardzo trafne spostrzeżenia. Kogel - mogel ma jednak w sobie więcej z komedii niż z dramatu. Myślę, że to zależy od poczcia humoru, a ono moim zdaniem zmieniło się sporo na przestrzeni różnicy pokolenia, chociaż zarówno ja (24 lata) jak i moi rodzice śmialiśmy się na nim bardzo często. Natomiast nie mówcie mi, że jak oglądacie przykładowo American Pie to współczujecie Stieflerowi, że mu ktoś nasikał do piwa a on to wypił i się zastanawiacie jak wpłynie to na jego życie w przyszłości ;) Wracając do Kogel - mogel, film ukazuje realia tamtych czasów poniekąd, natomiast nie wmówicie mi, że Kasię ktoś zmusił do tego ślubu. Ja podobnie odczytałem ten niby szantaż jako żart, a w zasadzie to troszeczkę wykpienie przez reżysera lekkiej naiwności Kasi. Wcześniej jej nie pasowało, to potrafiła tłuc butelk, pyskować ojcu etc., a nagle nie potrafiłaby odmówić młodemu mężczyźnie, którego niedawno poznała?
Uff, bałem się, że naprawdę każdy widz odebrał ten film tak poważnie. Ciesze się, że nie jestem jedyną młodą osobą, która nie uważa filmu za jakąś propagandę pozbawienia wolności kobiet (co dostrzegam po wielu komentarzach). Rownież odebrałem ten komentarz jako żart.
Dramat to w tym filmie przeżywał jedynie Piotruś Wolański,którego rodzice a zwłaszcza apodyktyczna matka miała centralnie w 4 literach.Skończyło się to nerwicą,nocnym moczeniem,napadami furii/scena z misiem/Dziecko za wszelką cenę starało się zwrócić na siebie uwagę rodziców karierowiczów/scena z ugryzieniem gosposi w łydkę/.Babcia Wolańska też go miała centralnie w 4 literach,bo liczyła się Pusia i świeża cielęcinka dla niej/scena z lodem w biurze ogłoszeń/.To trochę usprawiedliwia docenta Wolańskiego/mamo,no co ty jeszcze ode mnie chcesz,maturę zdałem,studia skończyłem.../Ten safanduła najpierw był sterowany przez własną matkę/o ojcu niczego nie wiemy/,a potem wpadł z deszczu pod rynnę biorąc ślub z tą koszmarną babą,która zapewne tego niespełnionego erotomana na dzieciaka wzięła,kręcąc tyłkiem.Piotruś odżył dopiero,najpierw gdy znalazła się osoba nim zainteresowana czyli,Kasia.A potem na wakacjach u "dziadków" Solskich.Drugą tragiczną postacią był Staszek Kolasa,chociaż posiadał "holcwagena" i motor "emzetę",to najpierw w trąbę puściła go Katarzyna,a potem naczelnik/to pan jest spiritus movens.../ i dotacji na tego robaka/hybrydę kalifornijską,panie naczelniku.../pan nie dostanie.I cóż pozostało biednemu Stasiowi?Pić wódkę z kolegami i to bez przekąski w postaci ciastka z hybrydą kalifornijską.
Łot się postępowiec znalazł. MWzWM. Mózgi sprawne przez tę politpoprawność i postępowość.
Empatii, czy też raczej współczucia - wolę używać polskich wyrazów, bo nie każdy, który używa tych durnych zapożyczeń wie co one oznaczają - mi nie brak, ale jest jeszcze coś takiego jak zdrowy rozsądek i wolna wola. Może tego nie rozumiesz, ale nie każdy musi i chce żyć postępowo i "nowocześnie". Co do samego filmu to świetna komedia. Przydała by się teraz taka o postępowcach, politpoprawnościakach i im podobnym.
Współczucie nie jest synonimem empatii i zgadzam sie z Tobą, ze nie wszyscy rozumieją słowa, którymi sie posługuja, więc jaknajbardziej popieram Twoja ostrozność w tej kwestii.
No, ale to nie jest forum językowe, więc na tym zakończę ten temat.
ps.jak możesz twierdzić, że nie brak Ci czegoś, czego nazwy nawet nie rozumiesz?
Ja wiem, co oznacza słowo 'empatia'. Uwierz mi, wiem jak korzystać z netu. Cóż skoro uważasz, że aby komuś współczuć nie trzeba nie mieć "zdolność odczuwania stanów psychicznych innych osób", to ja nic na to nie poradzę. Dla mnie to zwykła nowomowa, słowo wprowadzone na siłę przez psychologów, żeby pokazać, że coś robią i są do czegoś potrzebni. Poza tym jestem za czystością języka, więc czasami mam taki bezwarunkowy odruch zwracania uwagi na niepotrzebne pożyczki językowe takie jak np. transparentny. Powinienem to jakoś zaznaczyć. Przepraszam. Tak, więc pierwsze zdanie nie było skierowane bezpośrednio do Ciebie.
Głowna myśl to zdanie drugie. No, ale jak rozumiem do niego się już nie odniesiesz.
Ojej. Nie doszukiwałabym się w tym filmie aż tak ponurego przekazu... Dziecko kiedyś przecież dorośnie, istnieją też studia zaoczne i jeżeli Kasi naprawdę będzie zależało na tym, by je na nowo podjąć, to da radę. Zresztą sama przecież wybrała małżeństwo i powrót na wieś. Jak już ktoś wcześniej wspomniał, w życiu nie musi się koniecznie układać tak, jak sobie zaplanujemy. Małżeństwa nie zawsze są jak z bajki, a ciąża nie zawsze zdarza się w idealnym momencie. "Galimatias" to nie amerykańska komedia z obowiązkowym happy endem, tylko sympatyczny, ciepły film obyczajowy.
jakbyście Kaśki nie poznali w tym filmie. Jakby naprawdę nie chciała tego ślubu, to by znowu zwiała :D
Znam taką historię z autopsji, moja mama zawsze chciała być przedszkolanką, ale że moja babcia chciała mieć w domu kucharkę, a coś takiego jak studia było czystą abstrakcją, mama poszła w kierunku gastronomii. Co gorsze, ona nie widzi w tym nic złego, że spełniła marzenie matki a nie swoje! Zresztą ze mną było podobnie, mama kręciła nosem że chcę iść do liceum, a potem na studia, zamiast wybrać zawód. Dzięki bogu tata wykazał się rozumem i powiedział że to moje życie. 10 lat spędziłam na wsi i w sumie trudno mi się zgodzić z tym, że te czasy już minęły. Nadal ludzie robią wesela na nie wiadomo ile osób, żeby "sąsiedzi nie obgadali", a posiadanie prywatności jest niemożliwe. Moi sąsiedzi śledzili każdy mój krok zza płotu, czułam się obserwowana, wszyscy wszystko wiedzieli. Współczuję tylko kobietom, które musiały zrezygnować ze swoich marzeń, bo to naprawdę smutne. W drugiej części pod koniec naprawdę można się popłakać.