KULT 2006 to ramake słynnego filmowego dziwadełka pod tym samym tytułem z roku 1973 ("Kult" Robina Hardego). Ci, którzy orginał znali nie bedą zaskoczeni gatunkową formuła filmu Neila LaBoute. Tyle, że obraz Hardego był swoistym filmowym szaleństwem, które zmyślnie łączyło rózne gatunki filmowe od kryminału, horroru poprzez dramat i musical. Było to dzieło wielce farpujące i roginalne (jak na tamte czasy). Atutem klastka z roku 1973 były udane role Edwarda Woodwarda i Christophera Lee. Niestety o KULCIe LaBoute nie da się powiedzieć tak wiele dobrego. Fabuła została tu nieco zmieniona, usunięto "udziwnienia i wariactwa" cechujące orginał - filmowe kanty wygładzono i wetknięto tu jakąś "pseudofoeministyczną mysl". Nietety film satyrą na feminizm nie jest, nie jest też frapującym kryminałem (bo nawet ci, którzy nie znają obrazu Hardego domyślą sie rozwoju sytuacji). A co to za kryminał bez tajemnicy??!! LaBoute próbuje też straszyć widza ale czyni to w sposób wyświechtany i nieporadny -w rezultacie otrzymujemy film tak emocjonujący jak przechadzka latem po kwitnącej łące. Nie psrawdziła sie obsada- N. Cage nieustannie zaszczyca nas swą zbolałą miną, a Ellen Burstyn bezczelnie szczerzy sie do widza z ekranu. KULTOWI brakuje fantazji orginału i tyle. Obraz z roku 1973 był zwykłą campową zabawą - tutaj mamy temat potraktowny całkiem serio. Wiele tu scen nużących i niezamierzenie śmiesznych. Końcówka to już zupoełna żenada. Tragizmu sytuacji dopełniają nietrafione kostiumy i znane twarze w małych rólkach - Edward Burns, Leelee Sobieski, James Franco czy Frances Conory. Co ich skłoniło do występu w tym nużącym gniocie??! nie wiadomo. Jedna trzeba przyznać film ma ładne zdjęcia i frapujący początek. ale ti tylko tyle. Z daleka!