Film nie jest wybitny, ale miło się ogląda. Jednak zastanawia mnie pewna rzecz, a konkretnie podobieństwo do opowiadania A. Sapkowskiego "Zdarzenie w Mischief Creek " - odludzie, kobiety rządzą, dziwny kult, otępiali faceci itd. Mam też wrażenie, że film podobał mi się dlatego, że bardzo lubię to opowiadanie. Mimo tego bardzo podobała mi się ostatnia scena. Prawda była tandetna, ale ten "wiklinowy pan" przypominał mi naszego Polskiego Misia. Moja ogólna dygresja jest taka: polski film i literatura zostały okradzione na rzecz głupiego amerykańskiego filmu, który o dziwo mi się podobał.