To właśnie dzięki temu filmowi Charles Band (szef B-klasowej wytwórni Empire, w późniejszej inkarnacji znanej jako Full Moon) odkrył finansowy potencjał, drzemiący w morderczych zabawkach. Kolejne jego produkcje tego typu to na ogół zwykłe chałtury - jedynie "Lalki" i pierwszy "Władca lalek" zapisały się w historii gatunku.
Stuart Gordon, artystyczna podpora stajni Banda, potraktował temat z właściwą sobie plastyczną inwencją i ironicznym poczuciem humoru. Gotycko-baśniowy charakter tej opowieści może przywoływać pewne skojarzenia z wcześniejszym "Towarzystwem wilków". Bohaterka "Lalek" to jakby młodsza siostrzyczka Rosaleen, dojrzewającej dziewczynki z filmu Jordana. W obu przypadkach mamy do czynienia ze światem, który rządzi się logiką dziecięcych fantazji i koszmarów.
Zauważ, że takie filmy jak ''Dolls'', ''Puppet Master'' czy ''Demonic Toys'' miały jeszcze jakiś klimat, ale najnowsze części ''Władcy Lalek'' i ''Szatańskich zabawek'' to straszne gówno. Rozumiem, że budżet nie ten, aktorstwo drewniane, ale stare części miały to 'coś' - to tym 'czymś' Full Moon zawsze się bronił i zdobywał serca fanów. Dziś tego niestety brak..
Zakładając Empire i Full Moon, Band miał ambicje, by stać się kimś w rodzaju nowego Rogera Cormana - taśmowo produkować tanie, ale dość solidnie zrobione filmy, często podejmując się przy tym obowiązków reżysera. W końcu jednak sam mistrz zaczął wypuszczać na rynek coraz to bardziej szmirowate twory, uczeń zaś poszedł nieco później w jego ślady. Z tą różnicą, że Corman nie zniża się do reżyserowania takich produkowanych przez siebie dzieł, jak „Dinokrokodyl kontra supergator”, natomiast Band bez żenady podpisuje się jako realizator pod filmami o równie intrygujących tytułach (patrz np. „Evil Bong 2: King Bong”)…
Może gdyby Stuart Gordon ponownie nawiązał współpracę z Full Moonem, to wytwórnia miałaby jeszcze szansę zrehabilitować się jakimś ciekawym horrorem.
Zakładając Empire i Full Moon, Band miał ambicje, by stać się kimś w rodzaju nowego Rogera Cormana - taśmowo produkować tanie, ale dość solidnie zrobione filmy, często podejmując się przy tym obowiązków reżysera. W końcu jednak sam mistrz zaczął wypuszczać na rynek coraz to bardziej szmirowate twory, uczeń zaś poszedł nieco później w jego ślady. Z tą różnicą, że Corman nie zniża się do reżyserowania takich produkowanych przez siebie dzieł, jak „Dinokrokodyl kontra supergator”, natomiast Band bez żenady podpisuje się jako realizator pod filmami o równie intrygujących tytułach (patrz np. „Evil Bong 2: King Bong”)…
Może gdyby Stuart Gordon ponownie nawiązał współpracę z Full Moonem, to wytwórnia miałaby jeszcze szansę zrehabilitować się jakimś ciekawym horrorem.