Oglądając ten film doszłam do wniosku, iż jest to jeden z nielicznych filmów wojjennych mówiący po prostu dobrym człowieku. Inne opowiadają o bohaterstwie, biedzie, nieszczęściu, a ten? O człowieku, który z obojętnego bogacza stał się człowiekiem, który ocalił setki ludzi z własnej woli. Z dobrego serca. Strasznie mnie wzruszła scena, gdy dostał ten pierścień. Film podobał mi się bardziej nawet niż "Pianista" Polańskiego (a ten miałam za baaaardzo dobry). Po prostu mnie ujął. Postać Goetha też miała coś w sobie (wiem, w tym filmie było to zło wcielone, ale to zło wcielone przejawiało ludzkie cechy).