Pierwszy: Michelle Williams przeszła samą siebie. Nawet jeśli nie odwzorowała Marilyn
Monroe rzeczywistej, to i tak stworzyła coś (kogoś) oryginalnego. A durne komentarze na
temat braku jej seksapilu po prostu przerażają. Nie każdy może mieć być dotknięty
nadkobiecością, jak powiadają plotki :) Michelle jest piękna bez tego. A co ważne:
utalentowana, nie raz starała się to udowodnić. Kreacja lepsza od Margaret Thatcher
granej przez Meryl Streep. Jako że biografie są od co najmniej 8 lat w cenie, te 2 aktorki
mają największe szanse na wygranie. I stawiam na Williams. Stworzyła Marilyn
sympatyczną, zagubioną, słodką idiotkę, która nie budzi niesmaku. Wiecznie nowa: na
planie, w życiu, w małżeństwie. Tęskniąca za dzieciństwem, niesamowicie naturalna.
Można znaleźć więcej cech, którymi Williams zachwyca. Czaruje nie tylko Colina, ale
widzów. Nawet nienawidzącego jej Oliviera. Zaraz, zaraz... Marilyn? Tak. A konkretnie
Michelle Williams. Jeśli dostanie Oscara, będzie to zasłużony Oscar. Całkowicie.
W drugim przypadku nie mam najmniejszych wątpliwości. Zagrać najwybitniejszego
aktora wszech czasów (i to ze scenami, w których ten aktor gra!) jest niezwykle trudno.
Kenneth Branagh podołał. Był niesamowity. Z niecierpliwością oczekiwałem na kolejną
scenę, w której się pojawi. Oscar za drugoplanową rolę męską powinien powędrować
do Wielkiej Brytanii. Tam są znakomici aktorzy.
Z poczatku, gdy uslyszalam, ze Michelle ma zagrac Marilyn, obawialam sie, ze nie wpasuje sie w ta role. W kinie okazalo sie, ze kompletnie nie mialam racji. Michelle Williams nie grala Marilyn Monroe, ona praktycznie nia byla. Te same gesty, mimika, emocje. Nie zapominajac o wspanialej grze aktorskiej oraz fakcie, ze byla do niej w filmie po prostu podobna z wygladu. Dla porownania ogladalam takze "Zelazna Dame" i trzeba przyznac, ze Meryl Streep jak zawsze wykonala kawal dobrej roboty, bo jest po prostu niesamowita aktorka, ale uwazam, ze w tym roku Oscar powinien powedrowac do Michelle ;).