Jako że jestem wielką fanką MM, postawiłam temu filmowi wysoką poprzeczkę. No i niby źle nie było, ale jakoś mnie nie porwał. Zacznę od negatywów: postać Marilyn została pokazana strasznie pobieżnie ( jasne, że aby zagłębić się w temat film musiał by trwać kilka godzin a to niemożliwe ;) ale mimo wszystko...) Pokazano banały: czyli to że była popularna, że była nieszczęśliwa, niepewna siebie, że miała problemy z uczuciami i lekami nasennymi. To wie każdy kto choć trochę interesuje się jej postacią. Zabrakło mi trochę głębi i dramatyzmu w tym wszystkim. Druga rzecz, z którą nie mogę się pogodzić to wybór Michelle Williams do głównej roli. Jest świetną aktorką, ale w tym wypadku nie pasowała, no nie pasowała i już! Ucharakteryzowali ją, był nawet momentami podobna (dopóki się nie uśmiechała), odrobiła pracę domową (ruchy, sposób mówienia, spojrzenie itp), ale nie było w jej kreacji TEGO CZEGOŚ, tej iskierki, seksapilu, energii i takiego zapierającego dech w piersiach "wow". Moim zdaniem lepsza byłaby Scarlett Johansson, widziałam parę jej sesji w stylizacji na MM i wyglądała bardzo podobnie(pytanie jakby zagrała). Nie oceniam kreacji Williams całkiem źle, ale poczułam zdecydowany niedosyt.
Teraz pozytywy. To na pewno lekkość z jaką toczy się akcja, miałam wrażenie, że przez niektóre sceny się wręcz płynie. Szczególnie magiczna była scena nad jeziorem. Plusem paradoksalnie jest też rola Williams (paradoksalnie do tego co pisałam wcześniej) ze względu na jej warsztat aktorski, grała dobrze, a że nie ma tego czegoś to już nie jej wina.
Nie wiem co jeszcze powiedzieć... Podsumowując, wydaje mi się, że to film dobry dla tych, którzy wiedzą, że taka Marilyn Monroe istniała i kropka. Podejrzewam, że ktoś kto interesuje się i wie więcej na temat tej postaci, nie będzie czuł się usatysfakcjonowany po tym seansie.
W 100% się z Tobą zgadzam. Też czułem niedosyt. Trochę o tym myślałem i doszedłem do wniosku, że nikt nie jest w stanie zgrać Ją tak, jak byśmy chcieli.
to fakt, nikt nie byłby w stanie sprostać naszym oczekiwaniom i to jest właśnie kwintesencja postaci Marilyn - nawet po tylu latach jest wielką gwiazdą której nikt nie dorówna, ani nikt nie odda należycie jej unikalności. nie da się, więc mogliby sobie odpuścić takie filmy od razu :D
Zgadzam się z większością tego co napisałaś, jedynie co do Scarlett Johansson to jak dla mnie jej twarz jest zbyt... hmm... nie napiszę żeby mnie źle nie odebrano, a nie chcę jakkolwiek zaprzeczać urodzie Scarlett, a Williams w tym filmie była nawet podobna z twarzy, więc pod tym względem (podobieństwa) ciężko by było znaleźć kogoś kto by jeszcze w taki sposób zagrał. Co do samej gry Williams brakowało tutaj tego geniuszu, czegoś co by powodowało że ogląda się film, i nagle zapomina że to jedynie aktorka naśladująca pierwowzór. Coś jak Meryl Streep w "Żelaznej Damie", bo pomimo tego że jakoś niespecjalnie interesowałem się samą postacią M. Tatcher, czy M. Monroe, i są to całkiem różne role do zagrania, to w "The Iron Lady" dało się zapomnieć że to tylko gra aktorska, tutaj już nie do końca.
Całokształt filmu bez polotu. Spodziewałem się choćby ciekawie opowiedzianej historii, dostałem przynudnawą historię ciekawej postaci.