Oceniam film „Mała Moskwa” na 3,5 /10. Film został obsypany nagrodami, w tym najważniejszymi w polskim przemyśle filmowym. Niestety film mnie zupełnie nie przekonuje. Przecież to jest film o wielkiej miłości, o ognistej namiętności, o żarliwej pasji. A w tym filmie przede wszystkim brak ognia i pasji. Wszystko jest ślamazarne i mętne. Ma być płomienny romans, więc powinny latać guziki, rwać się rajstopy, fruwać biustonosze, pruć się koszule, urywać krawaty, a tu się nic nie dzieje. Bohaterowie patrzą sobie w oczka i na trzy-cztery mówią „czarny”… Naprawdę?... Główna idea tego filmu jest zupełnie zagubiona w ciemno-szaro-burej tonacji filmowania plenerów. Wkurza mnie też niepomiernie niezrozumiałe ciasne kadrowanie, które ucina aktorom górę czaszek i czasami nawet odcina podbródki. Nie wiem, dlaczego reżyser zmusza mnie, żebym zaglądał aktorom w uzębienie lub uszy. Czemu to ma służyć? Szczególnie, że nie widać w tym kadrowaniu żadnej namiętności. Żurek w roli głównej zupełnie mnie rozczarowuje i jest jakoś niemrawy i mdły. Można starać się to argumentować przez ówczesne realia, ale właśnie te realia gdzieś się reżyserowi pogubiły. Drastycznie stara się lokalizować wydarzenia, wiemy dokładnie, że jest 27 marca albo 21 sierpnia, ale jednocześnie ta chronologia tu i tam się nie zgadza – kiedy kto i gdzie spotkał, kiedy kto i gdzie zaszła w ciążę, tu i ówdzie matma się nie zgadza. W tej chronologii też strasznie mnie wnerwia rola ślepego przypadku, że ten akurat przyszedł, a ten akurat wyszedł… A to, że mąż wygląda przez okno i centralnie widzi akurat w tym momencie, że żona wraca z kochankiem z randki, to zasługuje na specjalną żółtą kartkę. Rola głównej bohaterki też jest pełna kiksów. Oto kobieta mówi, że jest niedostępną mężatką, a parę godzin później daje się temu gościowi całować w obecności pijanego męża. Oto kobieta mówi oficerowi KGB, że ma zamiar dostać polskie obywatelstwo, kiedy to jest absolutnie niemożliwe. I na sam koniec, kobieta jest aresztowana przez KGB, ale dowiadujemy się, że nagle powiesiła się w parku (czyli co? Uciekła temu KGB?), a jednocześnie zostawiła swoją kilkunastodniową córeczkę… Naprawdę mam uwierzyć, że miłość do zmarłego mdłego polskiego oficera jest ważniejsza od żywej swojej własnej poczętej z tym oficerem córki? Nie kupuję tego… I jeszcze jedno. Ja rozumiem, że za dużo języka rosyjskiego utrudniłoby odbiór filmu. Ale bohater jest polskim oficerem w ludowym wojsku stacjonującym w radzieckiej Legnicy. I ja mam uwierzyć, że on nie zna nawet jednego słowa po rosyjsku? I mówi do Rosjanki czystą literacką polszczyzną? Że nawet nie wtrąci paru słów po rosyjsku? I ona go tak idealnie rozumie? A kiedy ona mówi po rosyjsku, nawet skomplikowane zdania w pośpiechu, to on nagle wszystko rozumie. Przecież to jest bez sensu. Bez sensu tym bardziej, że spotkana na cmentarzu kobieta w rozmowie z Rosjanką bardzo ładnie miesza polskie wyrażenia z rosyjskimi. Ogólnie: ten film to wielkie rozczarowanie. Pozdrawiam Was, Wasz Profesor Jan Film.
To nie kobieta powiesiła się w parku, ale KGB ją powiesiło. Co do znajomości języków, i on i ona znali język wroga mniej lub bardziej (ona mówi po zaśpiewaniu piosenki, ze dobrze jest znać język sąsiadów) ale oczywiście słabiej niż j.rodzimy, wiec mówią po swojemu ale rozumieją co mówi druga strona też we własnym języku. To jest dość popularny sposób, obie strony rozumieją oba języki ale zawsze łatwiej mówić we własnym, i zwykle da sie zrozumieć z kontekstu co mówi ktoś inny w obcym.