Pamiętam, że przy Oscarach czytałem opinie, że wśród nominowanych w kategorii reżyserii brakuje kobiet, a jako kandydatka, która mogłaby się tam znaleźć to Greta Gerwig. Właśnie obejrzałem Małe Kobietki i wiem dlaczego akurat jej Akademia nie wybrała.
1. Po pierwsze nie poradziła sobie z ogarnięciem czterech bohaterek. O ile wątki Jo i Amy były dość ciekawe, choć opowiadane chaotycznie, to dwie pozostałe siostry były tylko mdłym tłem, a ich losy, miłość gdzieś toczyły się na boku. Mogłoby ich nie być, gdyby nie ważne wydarzenie związane z jedną z nich
2. Nie znam książki, ale całość jest bardzo poprawna, klasyczna, z kilkoma nieśmiałymi próbami opowiedzenia o losie kobiet w tamtym czasie. Zabrakło ikry, żeby cokolwiek mocniej wybrzmiało, zabrakło charakteru. Nawet redaktor skreślający opowieść był takim sobie starszym panem - chyba jedyna trochę mniej pozytywna osoba w filmie, podkreślam trochę. Domyślam się, że taka ta adaptacja miała być, ale to za mało, żeby powiedzieć, że ten film ma swój głos.
3. To wszystko okraszone muzyką, piękną (wspaniałe się słucha soundtracku), ale zwiewną, bez pazura i mocno nadużywaną. Cisza w niektórych scenach zrobiłaby różnicę.
4. Gdyby nie genialna obsada - Florence Pugh, Saoirse Ronan, Timothée Chalamet, Laura Dern, którzy wyciągają z ról coś więcej, aniżeli wynikałoby z opowiadanej historii - całość przeleciałaby mi bez żadnych emocji. Nawet dwie orkiestry smyczkowe by nie pomogły.
Żeby nie było, to film ok - trochę żałuję, że nie zobaczyłem na dużym ekranie, ale o jego świetności stanowią aktorzy, trochę zdjęcia (choć też takie one wymuskane, jak z obrazka), a nie reżyseria.