Obejrzałem film i teraz czytam książkę i coraz więcej rzeczy mi nie pasuje historycznie:
1. Akcja zaczyna się w grudniu 1960 r. (wiemy to z testamentu Amy, napisanego rok później). W tym czasie nie było w USA żadnej wojny - wojna zaczęła się dopiero 12 kwietnia 1861r. Więc na jakiej wojnie był pan March i syn tego człowieka, który rozmawiał z Marmee?
2. Akcja rozgrywa się w nad rzeką Rappahannock, a więc w Wirginii, która od początku była w Konfederacji, nie w Unii. Pan March musiał więc walczyć po stronie stanów skonfederowanych. Co w takim razie robił w szpitalu w Waszyngtonie, który przez całą wojnę był pod kontrolą Unii, zamiast w Richmond?
3. Tereny Wirginii nad Rapphannock były na początku wojny terenem najbardziej krwawych walk, a wojska przetaczały się tamtędy nieustannie. Tymczasem w powieści mamy prawie idyllę, a temat wojny prawie nie pojawia się w rozmowach - a powinien to być temat numer 1, tym bardziej, że ojciec dziewczynek na niej był. W takiej np. powieści "Korzenie" od momentu wybuchu wojny secesyjnej prawie nie mówiono o niczym innym.
4. Anglicy zaproszeni przez Lauriego na wakacje, przyjeżdżają sobie jakby nigdy nic do ogarniętego krwawą wojną stanu i urządzają sobie beztroski piknik tuż przy linii frontu? I do tego nazywają swoich gospodarzy "Jankesami", podczas gdy już wtedy termin ten wśród mieszkańców Południa był uważany za obraźliwy o używany tylko w stosunku do abolicjonistów z Północy.
To tak na szybko, co mi się rzuciło w oczy - pewnie jest tego więcej...
Oglądam właśnie film po raz drugi i wyjaśniła się sprawa pobyty Pana Marcha w Waszyngtonie. Na przyjęciu Jo mówi do Laury'ego "He volunteered for the Union army". Czyli jednak walczył po stronie Unii. Tym bardziej to dziwne, że przecież Virginia była jednym z najbardziej zagorzałych stanów Konfederacji - przecież nawet rozpadła się na 2 części - popierającą Północ Wirginię Zachodnią i wierną Konfederacji Wirginię, w której toczy się akcja "Małych kobietek"