Nowy film Grety Gerwig okazał sie dla mnie jej najlepszym, a już po Laidy Bird poprzeczka była zawieszona bardzo wysoko. Sama historia opowiedziana tu jest dość mocno poszatkowana, do tego Greta nie boi się bawić czasem co sprawia że wydarzenia między sobą mają jeszcze większą siłę. Jednak według mnie to nie historia, a postacie i ich relacje są tu najważniejsze. Tu należą się gratulacje dla aktorek, kolejny popis Saoires Ronan i Timothée Chalamet, a ich relacja i dojrzewanie do pewnych decyzji to punkty zwrotne tego filmu. Jednak nie będę wykluczał reszty sióstr, bo razem z kapitalną Ronan, cała czwórka tytułowych Małych Kobitek to ciekawe i dobrze zagrane postaci. Co ważne każda idzie trochę w innym kierunku, każda ma inne podejście do życia, jednak łączy je świetnie przedstawiona więź. Jednak nie sposób wskazać że "tą dobrą i złą", mamy tu różne odcienie szarości, gdzie w dobrej wierze postacie robią złe rzeczy, a i umyślne złe decyzje są wytłumaczone pewnymi zachowaniami. Cały film bazuje na subtelności, co też widać w zdjęciach, bardzo spokojne i wyważone, to samo tyczu się muzyki, która jedynie w momentach przełomowych zmienia Swój ton. Jednak nie wspomniałem o moim zdaniem temacie przewodnim tego filmu, czyli małżeństwie. Widać tu duże różnice kulturowe, gdzie kobieta w tamtych latach powinna ładnie wyglądać i wyjść bogato za mąż, ewentualnie może coś namalować i nauczyć się francuskiego, no ale to już trochę dziwne wymysły. Jednak dochodzi poniekąd do zerwania tego gdzie każda z sióstr ma trochę inne podejście do tego, od słuchania się starszego pokolenia co łączy się z ich aprobatą i lepszym traktowaniem do totalnego zerwania z tym i niechęci do małżeństwa, jednak jest to bardzo płynne i wraz z dojrzewaniem postaci podejście się zmienia. I to właśnie proces dorastanie postaci wraz przeżytymi wydarzeniami jest jedną z kluczowych rzeczy w tym filmie, a trzeba przyznać że dzieją się tu rzeczy które potrafią złapać widza za serducho.