Dzielna, nieustraszona i niezłomna Shimu walczy ze złym światem a wszyscy rzucają jej pod nogi kłody. Kraj wydarzeń nieprzypadkowy, bo przecież Bangladesz to wiodący obok Chin i Indii wytworca tekstyliów dla konsumpcyjnej Europy I USA. Ale przecież o tym wiemy już od dawna, a "No logo" Naomi Klein to biblia kapitalistycznego globalizmu, która ujrzała światło dzienne już 18 lat temu.
Dla Europejczyka ten film to nic odkrywczego, bo chyba każdy nawet średnio rozgarnięty człowiek o tym wie. Mnie ten film momentami nudził, a scenariusz przypominał nieco naiwny film hollywoodzki, w którym jakiś dzielny glina łamiąc prawo walczy o sprawiedliwość. Jedynie okoliczności troche inne i właśnie to było według mnie w tym filmie najciekawsze. Trochę obrazków z kraju nam zupełnie obcego i nieznanego, kraju, w którym ruch turystyczny prawie nie istnieje, bo ludzie boją się tam jeździć, kraju, w którym na powierzchni niecalej połowy Polski mieści się ponad 160 milionów ludzi! To tak, jak by całą ludnośc naszego kraju upchnąć na terenie jednego większego województwa. Zrobiłoby sie tloczno, nieprawdaż? Ciekawym jest też fakt religii w Bangladeszu, czyli islamu, gdzie państwa sąsiadujące wyznają hinduizm lub buddyzm. Nie studiowałem bliżej tej historii, ale Bangladesz jest malutką enklawą muzułmańską w południowej Azji.
Jednak wracając do filmu: fabuła była bardzo schematyczna, warsztat aktorski raczej przeciętny, ale nie wątpię, że przeciętny Bengalczyk oglądałby ten obraz z wypiekiami na twarzy. Dla nas Polakow też historia znana i to z nie tak dawna, bo sprzed pół wieku.
Film z pewnością powinien obejrzeć każdy, zanim kupi kolejną koszulkę Adidasa za 100 czy 150 zeta (bo o tym, żeby każdy przeczytał antyglobalistyczny manifest Naomi Klein nawet nie marzę).