Miło się oglądało, fajnie słuchało, czegoż chcieć więcej, by uznać musical za dobry? Zwłaszcza musical, o którym było z góry wiadomo, że główną rolę w nim grają piosenki ABBY i którym cała fabuła była bezwzględnie podporządkowana. Stanowi to oczywiście drobny mankament, ponieważ piosenki nie zawsze podkreślały jakieś ważne wydarzenia, punkty zwrotne czy kulminacyjne. Momentami było tak, że jakaś scena niewiele mająca wspólnego z historią opowiedzianą w filmie była rozbudowana do granic możliwości, okraszona popisami tanecznymi i wokalnymi, bo trzeba gdzieś było umieścić ten jeden konkretny hit. Ale w przypadku tego typu musicali człowiek musi to brać pod uwagę i narzekać :)
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że sama historia opowiedziana w filmie była całkiem interesująca i nie tak do końca prosta jak budowa cepa (rozwiązanie sprawy trzech domniemanych ojców to nie takie hop-siup, do tego relacje jedynej córki z matką, której nie chce ona zostawić samej, próba odpowiedzi na pytanie, czemu mająca takie powodzenie kobieta została w końcu sama, jej uczucia do mężczyzn, których nie widziała przez 20 lat, a którzy jadą przed pół świata, tylko po to, by ją spotkać na ślubie córki, ich uczucia do niej...). Gdyby nie konieczność spłaszczenia fabuły, by udało się odśpiewać odpowiednio dużo przebojów ABBY w czasie trwania filmu, mogłaby wyjść z tego całkiem zgrabna, słodko-gorzka opowieść godna sensownej komedii obyczajowej. Może ktoś się kiedyś porwie i przerobi ten musical na zwykły film?