Tak odbieram to całe superwypromowane dzieło. Pełną treść fabuły
poznajemy już na początku. Żadnych zwrotów akcji i bez wątków
pobocznych. Po prostu słuchałem sobie piosenek ABBY, czekając na mało
zaskakujący finał.
A same piosenki? Zaśpiewane bez pomysłu. Bardzo zbliżone do oryginału,
poza poziomem wokalnym, oczywiście. Ale innego poziomu od aktorów nie
oczekiwałem. Nuda. Lepiej posłuchać płyty ABBY.
Znowu niezasłużenie niska ocena.
Nie fabuła jest najważniejsza (znana już od prawie dziesięciu lat), lecz świetne piosenki (jeszcze starsze), które zostały bardzo umiejętnie, czasami nawet bardzo zabawnie wplecione w historyjkę.
Historyjka jest bajkowa, nikt tego nie kryje, ale między innymi właśnie dzięki temu można ją oglądać wielokrotnie.
W tej prościutkiej fabule (kłania się jedność czasu, miejsca i akcji z klasycznego teatru) nie można nie zauważyć zdecydowanego zwrotu akcji: zamiast młodych ślub biorą Donna i Sam. No ale to rzeczywiście nie jest zaskakujące. Wszak śluby matek i ojców, miast córek i synów, zdarzają się na porządku dziennym... ;)
No tak miło sobie przypomnieć stare dobre piosenki i muszę nawet przyznać że jedna z nich "I have a dream" brzmiała dla mnie lepiej niż w oryginale ;P
Co do samego filmu to nie jestem zachwycona. Sympatyczny, spokojny, ale jak dla mnie zbyt bajowa fabuła. A co do ślubu Donny i Sama to ja jednak była trochę zaskoczona takim zwrotem akcji, który z drugiej storny wydaje mi się trochę śmieszny, bo taki... nierealny?