Mi się film podobał, i to nawet bardzo. Nieśmiertelne przeboje Abby, ciekawa obsada, przepiękne widoczki.
Historia - jak zarzucacie - prosta i bardzo łatwa, ale porusza jednak pewne problemy życiowe. I w końcu to przecież musical - tutaj fabuła nie jest na pierwszym planie.
Na co tam jeszcze marudziliście? Aha, na piosenki w wykonaniu aktorów. No właśnie - a k t o r ó w. Wiadomo, że nie mogli zaśpiewać czysto i perfekcyjnie, bo nie są wokalistami, ale śpiewali wystarczająco pięknie, aby przelać w te piosenki swoje emocje. Meryl była genialna zarówno w śpiewaniu jak i oczywiście graniu. Nie mówiąc już o Amandzie Seyfried (Sophie), która zaśpiewała po prostu cudnie.
Aha, no i największy chyba zarzut - że film cukierkowaty, sztuczny, bajkowy wręcz itd. Racja, racja, ale przecież nie każdy film musi być kompletnie przesycony realizmem. Ten film przenosił nas do innego - pięknego - świata. Bo kto nie chciałby żyć w takiej bajce, chociaż przez te dwie godziny?:)