To dla niej warto obejrzeć film. Swoją energią i charyzmą wręcz rozsadza ekran, gdy z niego znika (na szczęście rzadko), temperatura opada. Co do jej śpiewu, to jestem oczywiście na tak, chociaż czasami miałam wrażenie, że śpiewa trochę jak gwiazda country :P. Podobały mi się także Julie Walters i Christine Baranski (szczególnie ta ostatnia, ale co się dziwić, profesjonalistka). Panowie- hmmm nie wybaczę zrobienia z Colina geja. Ze śpiewem Bonda Brosnana nie było tak źle, jak orzekli niektórzy, coś miał w barwie głosu z Petera Gabriela. Osobiście drażniła mnie cukierkowata Seyfried (znacznie lepiej śpiewa niż gra). Scenariusz nieco kuleje (scena ślubu- tfu tfu, niezrozumiałe potoki łez), ale nie on jest tu najważniejszy. Spore dawki humoru, ironii i autoparodii równoważą niestrawność po przelukrowanych scenach. Abbofilką nie jestem, ale potuptałam sobie trochę do muzyczki. Generalnie jako film rozrywkowy Mammia mia zdaje egzamin. Śmieszą mnie opinie szczególnie niektórych krytyków, którzy od każdego filmu oczekują pogłębionych refleksji ontologiczno- aksjologiczno- psychologiczno- światopoglądowych najlepiej poruszających problem śmierci, wojen i efektu cieplarnianego. Każdy film należy oceniać w ramach gatunku, kóry reprezentuje.
Mi to jakoś nie przeszkadzało, może rzeczywiście nie tańczyła jak kasia skrzynecka w reklamie pasztetu :P, ale śmiesznie fikała nogami i może właśnie taki był zamysł. Jakoś by mi nie pasował do tego filmu perfekcyjny układ choreograficzny. Miało być chyba luzacko i swobodnie i to było widać. Pozdrawiam!