Próbuję przekonać samą sobie, że skoro wszystko jest na swoim miejscu, to jest to niezły
film, ale jakoś mi nie wychodzi. Film po prostu męczy. Niby pastiszowa konwencja
zachowana i obsada jest znakomita (potęga autoironii aktorów powala) i w zasadzie jest
śmiesznie i śmieję się na nim i nawet wydaje mi się, że rozumiem, co Burton chciał
osiągnąć, ale nie wyobrażam sobie oglądania tego filmu gdzie/kiedy indziej niż w domu
leniwym popołudniem przed telewizorem. Prawdę mówiąc, gdybym zapłaciła za bilet do
kina, wyszłabym rozzłoszczona. Jak zobaczę następnym razem na jakimś polsacie i nie
będę miała absolutnie nic ciekawszego do roboty, pewnie mimo wszystko przysiądę na
chwilę i obejrzę, a potem poczuję się znowu sfatygowana.
To jeden z pierwszych filmów na jakich byłem w kinie. Pamiętam, bardzo bałem się tych marsjan, szczególnie momentów, w których mordowali ludzi. Wtedy miałem lat kilka... i to mama płaciła za bilety. Mnie się podobało, nie wiem jak jej. Może wyszła, jak o ujęłaś, "rozzłoszczona"? Nie pamiętam. Gdy "marsjanie" lecą w telewizji, na mojej twarzy pojawia się mały uśmieszek i myśl o tym, że dawniej budzili strach w dziecięcych oczach. Po czym zmieniam kanał szukając czegoś wartościowszego i ciekawszego.