Znakomity film - studium ludzkich zachowań w obliczu zagrożenia i niewiadomej, kapitalnie
sportretowany i zagrany fanatyzm religijny, rozważania nad wiarą i nadzieją a raczej
tragiczną konsekwencją utraty jakiejkolwiek nadziei, apokaliptyczny klimat + jedno z
najbardziej fenomenalnych i zaskakujących zakończeń w historii kina...
Potwory są w zasadzie tylko tłem/pretekstem stanowiący zawiązanie fabuły - prawdziwe
monstra są uwięzione w supermarkecie
Ten komentarz napisałeś na jaja czy serio jesteś takiego poziomu człowiekiem jak Ci ludzie z pokrętną logiką w tym sklepie ? ;]
Nie zabardzo rozumiem sens Twojej wypowiedzi - ja w tym filmie właśnie to dostrzegłem - jeśli Ty nie - to Twój problem - wróć do serii Piła...
MEGA RECENZJA użytkownika Linteath – wklejam ją zawsze w odpowiedzi na głupawe posty – oddaje ona dokładnie to czułem oglądając film – ja niestety nie mam aż takiej wiedzy ogólnej i warsztatu by tak napisać...
(z góry przepraszam użytkownika Linteath że posługuję się Jego tekstem, ale jest kapitalny a post autorski został niestety daleko w tyle i nie wiem czy ktoś jeszcze do niego dotrze...)
Gorzki Happy End (zawiera spoilery - tylko dla tych którzy widzieli film).... i myślę że nie potrafią go zrozumieć.
Frank Darabont to najlepszy adaptator dzieł Stephena Kinga. Tak sądziłem przed Mgłą i tak też sądzę po obejrzeniu filmu. Czytając fora internetowe, a także patrząc na sukcesy poprzednich dzieł Darabonta, opartych na twórczości "króla", widać że nie jestem w owej opinii osamotniony. Darabont potrafi w prozie Kinga dostrzec to, czego wielu innych reżyserów spostrzec nigdy nie umiało (choć nie mówię, że wszyscy). Stephen, jak nikt inny, stwarza w swoich dziełach postaci z krwi i kości. Ludzi, w których bardzo łatwo uwierzyć, których łatwo polubić albo się ich przestraszyć. Na język filmu znakomicie przenosi to Frank Darabont, który od daty premiery "Mgły", jako jedyny powinien posiadać prawo do "kingowych" ekranizacji.
Temat strachu przed ciemnością był już poruszany w kinie wielokrotnie. Natomiast strach przed "białą ciemnością", był omawiany sporadycznie (“The Fog” Carpentera z 1980 roku czy zupełnie nieudany jego remake sprzed trzech lat) jednak za każdym razem nieudolnie, bądź "tylko" poprawnie (Carpenter). Lęk przed ciemnością, mgłą, a tym samym nieznaną rzeczą znajdującą się w ich wnętrznościach, towarzyszył człowiekowi od tysiącleci. W filmie Jaume Balguero głównym bohaterem i zarazem tytułem filmu jest 'Ciemność'. W filmie Darabonta - jest nim 'Mgła'. To ona kodyfikuje i łączy poszczególne elementy filmu. Mgła spowijająca nie tylko Maine, Nową Anglię i Long Lake, ale też i głowy niektórych ludzi, którzy znaleźli się w markecie.
"Mgła" zaczyna się świetnym nawiązaniem do twórczości Kinga i puszczeniem oka do widza. Widzimy jak Drayton maluje plakat Rolanda, a za sztalugą stoją jeszcze plakaty z filmu "The Thing" Carpentera (ukłon w jego stronę) i poster z "Labiryntu Fauna". Darabont już na początku mówi nam w ten sposób, że będziemy mieli do czynienia z czymś niesamowitym, mistyczno-mitologicznym, przerażającym i niekoniecznie przyjemnym. Pocięty przez dystrybutorów początek i środek filmu, nadrobiłem w domu i z przykrością stwierdzam, że jeśli spotkam człowieka odpowiedzialnego za wycięcie owych fragmentów, popełnię pierwsze w moim krótkim życiu morderstwo. Jak można było tak zniszczyć początek filmu, który ma swoje uzasadnienie w końcówce, który pokazuje powstanie mgły na jeziorze, który mówi o łączności pomiędzy Draytonami. Jak można wycinać fragmenty ważne dla rozwiązania filmu? Czy robił to jakiś tępy osioł? Jeśli tak, to mam cholerną ochotę na salami.
Dzieło Darabonta można oglądać z kilku perspektyw: Religijno – socjologicznej (zahaczając o sferę duchową), czysto rozrywkowej oraz od strony stricte technicznej. Zacznijmy może od dwóch ostatnich. Rozrywkę otrzymałem na poziomie wysokim. Ba, nawet bardzo wysokim biorąc pod uwagę niski budżet “Mgły”. Wszystko przez to, że zdecydowałem się całkowicie oddać magii kina. Wolałem na te dwie godziny wyłączyć w sobie "starego tetryka", by przeżyć dzieło Darabonta w sposób właściwy. Przez to podczas seansu w ogóle nie przeszkadzały mi niekoniecznie przekonywające stwory w postaci zmutowanych pterodaktyli czy much-skorpionów. Nawet początkowa scena z mackami miała w sobie "to coś" pomimo tego, że trwała zdecydowanie za długo i zostało w niej pokazane zbyt wiele. Odarło to trochę początek filmu z mistycyzmu. Wiedzieliśmy już, że za drzwiami magazynu jest coś wielkiego, choć niekoniecznie już tak tajemniczego jak w opowiadaniu. Pająki były mniej przerażające niż te, które powstały przed filmem w mojej wyobraźni, jednak to co robiły z ludźmi wystraszyło mnie na tyle, bym odpuścił wszelkie dywagacje na temat ich wyglądu. Może i były plastikowe i trochę za bardzo widać było w nich "cyfrę", ale jak już pisałem - przymknąłem oczy. Chyba się trochę bałem ;) Rozpatrując ten film w kategoriach rozrywki, mówię jedynie o efektach specjalnych, bo w gruncie rzeczy jest to film poważny, głęboki i jak na Hollywood, dość specyficzny. Nie ma tu superbohaterów, nie ma karkołomnych decyzji, a jeśli są to mają SOLIDNE uzasadnienie. Rozrywka musi się tutaj sprowadzać do efektów, gdyż w filmie nie było nic, co by mnie jakoś szczególnie rozbawiło (oprócz tekstów pani Reppler).
Urzekła mnie praca kamery. Jest zawieszona gdzieś pomiędzy kinem europejskim i amerykańskim. Ujęcia podczas dialogów są niczym wyjęte z kina francuskiego, belgijskiego. Być może to tylko wrażenie, ale kilka razy bardzo pozytywnie owe kadry mnie zaskoczyły. Sceny z “potworami” to już amerykańska szkoła filmowa, która co tu kryć – sprawdza się w 100%. Światło i dźwięk w filmie są takie jak być powinny. Nic dodać, nic ująć. Montaż to też wysoki poziom i nie ma co ukrywać, że nasi krajanie wycinając fragmenty filmu, nie popisali się, bo owe momenty “pomiędzy”, są aż nadto widoczne.
Gra aktorska na bardzo dobry. Większość aktorów (w tym pani Carmody i kilku jej wyznawców, pani Reppler czy Rod) grała naprawdę dobrze. Draytonowie także pozostawili po sobie dobre wrażenie. Szkoda, że nie widać było zbyt długo żony Davida. Oczywiście w naszej wersji.
Przytrafiło się oczywiście kilka błędów logicznych. Np. dlaczego naboje, które miała Amanda w torebce, cudownym sposobem się rozmnożyły? Dlaczego żołnierze, z którymi nie ma właściwie żadnej akcji, prawie żadnego dialogu, żadnego napięcia, zostają znalezieni na sznurach, gdzieś na zapleczu? Powód ich śmierci to najpewniej strach przed tym co wyszło z portalu i wyrzuty sumienia, ale tego mogliśmy się tylko domyślać, nie miało to wcześniej uzasadnienia w filmie. Poza tym dlaczego nikt nie zauważył ich zniknięcia wcześniej? Jednak te i kilka innych (naprawdę małych) wpadek nie przeszkadzały mi w ogólnym odbiorze filmu. Po prostu oddałem się całkowicie obrazowi, mając w głowie niesamowitą nowelę Kinga.
Religia to naprawdę piękna idea. Człowiek jednak nie jest tak doskonały, by się do niej dopasować w 100%. W filmie, zwolennicy demonicznej Pani Carmody, dopasowali się do nowej pseudoreligii na 150% w bardzo szybkim czasie. Świetnie został ukazany religijny motłoch, który na swój strach reagował jak zwierzęta w stadzie – paniką i agresją. W momencie, gdy ludzie zaczęli słuchać nowej prorokini, ich oczy i mózgi wypełniła mgła, przez którą nie mogli się przebić, nie mogli iść dalej bo...bali się.
Jezuita, Anthony de Mello, poświęcił w swojej książce "Przebudzenie", krótki rozdział na temat strachu. Napisał, że u korzeni wszelakiego zła, jakie dzieje się w świecie, znajduje się strach. Począwszy od zwykłych kompleksów, przez które boimy się do kogoś odezwać czy zrobić coś odważnego, popadając przez to w depresję, a nawet popełniając samobójstwa, a kończąc na religijnym strachu przed śmiercią i wiecznym piekłem. Stąd też wojny religijne i nieodłączna agresja, która niczym warkocz, spleciona jest z wyznaniem np. islamskim czy też chrześcijańskim. W/g de Mello istnieją tylko dwie rzeczy: Miłość (korzeń dobra) i strach (korzeń zła). Darabont świetnie to ukazał tworząc dwa przeciwstawne obozy, nie wprowadzając postaci, które stałyby po środku. Patrząc na to z punktu widzenia religijnego, reżyser zrobił wyraźny podział na Boga prawdziwego zrodzonego z miłości, świadomości i pragnienia dobra, oraz na Boga fałszywego w postaci wzbudzającej strach pani Carmody. Zresztą nie musimy tego rozpatrywać w kategoriach Bóg/Szatan. Można zrobić to samo stawiając po prostu obok siebie wiecznych oponentów - dobro i zło. Jednak we “Mgle” można, a nawet trzeba doszukiwać się konotacji religijnych, gdyż to tę armatę wystawia przed świątynię X, Darabont mówiąc: “koniec z fałszywą religią, koniec z fanatyzmem i fundamentalizmem. Pokażę wam prawdziwego Boga”. I pokazał. W końcówce.
Ta wzbudzająca najwięcej kontrowersji i dyskusji scena, może być odebrana jako kara dla Davida za to, że utracił wiarę. Skończyło się paliwo w samochodzie, a tym samym wyczerpały się także pokłady nadziei i zaufania do Boga zwanego Miłością i Przyjaźnią. Zabijając swą miłość do syna i rodzącą się sympatię do Amandy, zabijając przyjaźń Roda i pani Reppler, David zabił własnego Boga, w którego tak bardzo wierzył wychodząc z marketu. W wersji “polskiej”, nie było momentu, gdy jedna z kobiet w markecie wychodzi sama szukać syna bo nikt, łącznie z Davidem, nie chciał jej pomóc. W końcówce, gdy obok Draytona przejeżdża samochód z uratowanymi, widać tę kobietę ze swoim synem. Ona nie straciła wiary, była odważna, zdeterminowana i przede wszystkim jej serce wypełniała miłość (korzeń dobra / prawdziwy Bóg) do dziecka. Ona wygrała.
Możliwe też, że Darabont chciał pokazać, że ten prawdziwy Bóg jest okrutny, że nie wybiera ludzi spośród dobrych i złych. Jest niczym Anton Chigurgh w “No country for old men” i zabija wszystko co ma nieszczęście stanąć na jego drodze. Nie można rozmawiać ze swoją śmiercią, uciekać przed nią albo migać się od niej. Ona, jak w “Siódmej pieczęci”, i tak znajdzie sposób.
Istnieje też trzecia możliwość. Wbiegający do marketu Rod, wykrzykuje zdanie: “There's something in the mist!”. Słowa, które wypowiada John Proctor w “Czarownicach z Salem”, (film tematycznie jest dość mocno związany z religijną częścią “Mgły”), oddają to, co mógł chcieć powiedzieć reżyser. Proctor wykrzykuje: “Ther's no God!”. W tej mgle nie było Boga i jego sądu, w co gorąco wierzyła pani Carmody. W ogólnie nie było Boga. Jakkolwiek się starasz i tak wszystko jest łutem szczęścia i rzutem kośćmi. Nie ma Boga, religia to głupota – rozwiejcie w końcu tę mgłę, która spowija wasze głowy.
A jaką drogą my mamy interpretować to zakończenie? Reżyser nie daje nam konkretnych wskazówek, choć pierwsza możliwość jest dla mnie najbardziej możliwa i znośna do przyjęcia.
Nie wiem jak u niektórych, ale u mnie końcówka filmu budziła wojenne konotacje. Trochę to przypominało misje pokojowe NATO, gdzieś w Jugosławii. Konwój z ocalałymi, żołnierze, hordy czołgów. Poczułem sie przez chwilę jak na filmie wojennym, a utwór Dead Can Dance, “Host of the seraphim” z płyty “The Serpent Egg”, który został wykorzystany w końcówce, złączył wszystko w przepiękną i smutną całość. Jego wydźwięk jest niemal równie przygnębiający jak przesłanie filmu. Jakiekolwiek by ono nie było.
Na koniec chciałbym jeszcze powiedzieć, że końcowe kadry wycisnęły ze mnie wszystko. Po prostu mnie rozszarpały. Ból Draytona był tak namacalny i odczuwalny, że po raz pierwszy na filmie, który w założeniu miał być horrorem, moje oczy zeszkliły się jak na najbardziej wzruszającej greckiej tragedii. Nie chciałbym być w skórze Davida, którego teraz czeka wieczne piekło. Na ziemi.
Ocena za film: 9/10
Ocena za ekranizację: 10/10 (po obejrzeniu “właściwej wersji filmu”).
Nie chce mi sie czytac tej wypowiedzi, bo chyba ci sie nudzi, ale masz pare fajnych filmow w ulubionych, to tez polecam ogladniecie jeszcze raz mgly i wpisanie prawidlowej oceny.
Jak dla mnie, lekka przesada. Film ma kilka minusów (jak na przykład gra Thomasa Jane'a, która zupełnie nie przypadła mi do gustu) i nie jest dla mnie aż takim arcydziełem, ale zgodzę się z tym, że zakończenie było rewelacyjne. Miałam wielkie obawy, że film skończy się jakąś krwawą masakrą z udziałem potworów, na szczęście stało się inaczej, za co wielkie brawa :).
Nie napisałem że jest arcydziełem - ma sporo wad - głównie technicznych (słabe efekty specjalne), parę luk logicznych - ale jako całość broni się znakomicie. Moim skromnym zdaniem odstaje znacznie (na plus) od innych produkcji tego typu - horrorów czy s/f - bo stanowi jak wcześniej napisałem świetne studium zachowań ludzi w obliczu niewiadomej. Bardzo też podobało mi się podejście reżysera do zagadnień związanych z wiarą.
Zgadzam się w całości wypowiedzi... choć ocena moja to 8/10 ze względu na braki czasami w logice...
Gra drugoplanowa Marcia Gay Harden godna nagrody !
Nie do końca czułem/ podobał mi się gra Thomas Jane mógł być lepszy i to o wiele... :]
Film choć ciężko mi się oglądało (wiele stopowań) to obejrzałem cały...
Tutaj macie legalnie i prosto z sieci :] jak by ktoś chciał oglądać...
http://www.iplex.pl/vod/p1561-film.html
Z tym zakończeniem to bym nie przesadzał. Było dobre, ale czy fenomenalne? Wolę jednak zakończenie chociażby Carrie albo 1408 [porównując filmy na podstawie Kinga]...
Cale 1408 jest świetne, do Carrie niedługo się przymierzam, zaś zakończenie Mgły było zupełnie przewidywalne, przynajmniej jak dla mnie...
[spoiler]
przewidziałeś, że zabije syna i resztę a chwilę później zagrożenie się rozwieje? No gratulacje. [/spoiler]
Dla mnie film na 7, zakończenie na 9. łącznie 7.5.
Poza zakończeniem film dość zgodny z książką
7 za film 9 zakończenie;D łącznie 7.5, jak sie ciesze ze matura z matmy juz bedzie obowiazkowa;)
kolego, bo zakończenie to nie cały film. IMo nie zasłużył on na ósemkę.
Wiesz co to oceny cząstkowe? Zakończenie ma u mnie mniejszą wagę niż cała reszta reszta.
Film rewelacyjny! Tak dosłownie pokazuje stadium ludzkich zachowań, jednostki, ale też zachowań społecznych. Każdy kto patrzy na "Mgłę" jak na horror jest albo 8letnim dzieckiem, albo ćwierćinteligentem.
Podobne wrażenia po obejrzeniu Piły, oczywiście części pierwszej - pozostałe wersje to gówno przez duże G.
Nie można tego filmu oceniać tylko i wyłącznie pod kątem doskonałego zobrazowania zachowań społecznych, które warunkuje zagrożenie, w oderwaniu od tego co to zagrożenie w rzeczywistości spowodowało, a to najsłabsza część scenariusza. Zgadzam się, że Frank Darabont w sposób wybitny oddaje dzieła Kinga, ale też same dzieła Kinga dzielą się na te przez duże "D" i pozostałe. "Mgła" należy do tych pozostałych, a King i Darabont nie są pierwszymi, który polegli na łączeniu gatunku SF (w takim wydaniu) z dramatem społeczno-obyczajowym.
I nie śpieszyłbym się z przypinaniem etykietek "ćwierćinteligentów" myślącym inaczej, w sytuacji, kiedy samemu nie widzi się różnicy pomiędzy wyrażeniami "stadium" i studium"...
literówka,
- "Nie można tego filmu oceniać tylko i wyłącznie pod kątem doskonałego zobrazowania zachowań społecznych, które warunkuje zagrożenie, w oderwaniu od tego co to zagrożenie w rzeczywistości spowodowało, a to najsłabsza część scenariusza."
Wydaje mi się, że w żaden inny sposób nie można tego filmu odbierać jak właśnie w ten. Science fiction jest w tym filmie tylko wyolbrzymioną egzamplifikacją i jej obecność sama w sobie jest kompletnie bezużyteczna.
Sięgnięcie po SF przez Kinga i Darabonta jest ukłonem w stronę mniej pojętnych odbiorców aby mogli oni w łatwy sposób zaobserwować proces zmian zachodzących w jednostce i grupie. Mogli zrobić to w dużo bardziej wyrafinowany sposób, ale wtedy ten film i książka nie byłyby czytelne dla 99% ludzi. Już teraz pewno z 80% nie łapie o co w tym chodzi, wystarczy poczytać ten i inne wątki.
Ciesze się, że ktoś broni tego filmu. Ja chciałbym jeszcze zobaczyc ekranizacje "Buick'a 8". Książkę naprawde lubiłem
większego gniotu w życiu nie widziałem... siedząc w kinie pod koniec filmu pomyślałem, że jeśli on ich wszystkich zabije i mgła się nagle skończy to wyjdę z kina - zgadnijcie co zrobiłem...
uważam że zakończenie filmu było dość żenujące. Jeśli ktoś w kryzysowej sytuacji od razu bez chwili namysłu zabija wszystkich swoich towarzyszy to gratuluje mu woli przetrwania. Oczywiście rozumiem że nie było wielu opcji wybrnięcia z takiej sytuacji, ale tak pochopnie strzelić sobie w łeb ?
Mnie właśnie końcówka filmu najbardziej uderzyła - poezja, dla kogoś kto już ma dość typowych amerykańskich "happy endów", film jest przy-nudnawy - to fakt, ale chodź by dla samego zaskakującego i nieprzewidywalnego zakończenia oglądnę go z pewnością jeszcze raz ;)
8/10 w dużej mierze za samo zakończenie "pozostawiające furtkę dla wyobraźni"!
może jestem medium, ale ja właśnie takiego zakończenia się obawiałem... co niestety potwierdziło się w rzeczywistości
film no nawet mozna napisac ze dobry. Gdy go obejrzalem to na nastepny dzien wypozyczylem opowiadanie Kinga i okazalo sie rownie dobre a moze nawet i lepsze od filmu. A co do zakonczenia to roznica pomiedzy filmem a opowiadaniem jest konkretna. Kto czytal i ogladal ten wie. Ale moze i lepiej ze takie zrobili zakonczenie bo jest bardziej zaskakujace/wstrzasajace