Hugh Grant to dziś niekwestionowana gwiazda. Jego udział w filmie zapewnia duże zainteresowanie publiczności, a co za tym idzie - sukces kasowy. Jest idealnym amantem, z wdziękiem zagubionego chłopca i cudownym wprost talentem popadania w uczuciowe tarapaty, tak ot, zupełnie od niechcenia. Sławę i miłość widowni zawdzięcza rolom w romantycznych komediach: "Czterech weselach i pogrzebie", "Dziewięciu miesiącach" i niedawno w "Notting Hill". Tym razem mamy okazję obejrzeć Granta w komedii romantycznej pt. "Mickey Niebieskie Oko". Bohater, w którego się wciela, zanim zazna szczęścia u boku ukochanej, będzie musiał stawić czoła nie lada przeciwnikowi najprawdziwszej nowojorskiej rodzinie mafijnej. Gdy przed kilkoma miesiącami film wszedł na ekrany amerykańskich kin, od razu trafił do pierwszej dziesiątki kasowych przebojów. Jest tu wszystko, co może zadowolić publiczność: gwiazdorska obsada, wartka akcja i duży ładunek humoru.
Grant gra Anglika od niedawna mieszkającego w Nowym Jorku. Jest obcy, choć na pozór doskonale radzi sobie w "nowym świecie". Świetne maniery, angielska flegma i przywiązanie do konwenansów nie ułatwiają mu życia. Wręcz przeciwnie. Nieznajomość specyfiki amerykańskiego miasta i mechanizmów tam rządzących sprawi, że będzie musiał zmienić skórę i nieźle się gimnastykować, by wyjść cało z opresji. Reżyser i scenarzyści bawią się konwencjami. Mamy tu mieszankę komedii, filmu gangsterskiego i opowieści o miłości. Kinomani z łatwością odnajdą cytaty ze znanych filmów o nowojorskiej "Małej Italii" i galerię typów "spod ciemnej gwiazdy" w czarnych okularach, z pistoletami ukrytymi gdzie się da.