Muszę przyznać, że dobrze odebrałem ten film. Fakt, że jest on skonstruowany w taki jednowymiarowy, monotematyczny sposób. Mamy jeden wiodący wątek, i jest on ciągnięty w zasadzie przez cały film. Do tego całość zrealizowana w nieśpiesznym tempie. Wydaje mi się, że trzeba naprawdę wczuć się w taki kontemplacyjny nastrój, bądź po prostu mieć 'ciągoty' do przemyśleń na temat duchowości i Boga.
Dwa motywy szczególnie sobie cenię w filmie Scorsese. Celnie jest tutaj pokazane jak pewne idee wyniesione z europejskiej kultury chrześcijańskiej trafiają na obcy grunt i rodzą się problemy i niezrozumienia. Na przykładzie takich 'tarć' rodzą się pytania co do słuszności i wyjątkowości naszego sposobu myślenia.
Drugi temat, który zawarłem w tytule..Grzeszny, zagubiony, uwikłany w cielesność człowiek nie jest w stanie po kilkunastu godzinach tortur swoich współbraci w wierze znieść ich cierpienia. Nie daje rady kontynuować swojego milczenia, w odpowiedzi na prośby o ratunek. Co to mówi o najmiłosierniejszym w wizji chrześcijaństwa Bogu, który patrzy z góry w milczeniu na to cierpienie i nie reaguje? Przynajmniej w naszym, ludzkim postrzeganiu. Grzeszny człowiek ma w sobie więcej miłosierdzia od nieskazitelnego Boga? Świadczy to o jego słabości, czy sile, dobroci?
To pewnie uproszczenie, ale Scorsese prowokuje do takich pytań.