Ten film trwa prawie trzy godziny. Są to trzy godziny wchłaniania męki i agonii statystów i trzy godziny obserwowania rozterek jednego bohatera z chrobliwą wiarą, która doprowadziła go do mentalnego upośledzenia, które jest przyczyną całej tej tragedii. Nic szczególnie odkrywczego, nic w prawdzie pasjonującego. Wiara to pycha, zaślepiła głównego protagonistę i tak na prawdę nie opuszcza go aż do usranej śmierci. Nie ma tu żadnej metamorfozy, jakichś głębszych wartości, czy sprawczych aktów miłości, ten film jest o pysze wiary i związanej z nią agonii. Jeśli to miał być chołd złożony mordowanym Chrześcianom w tamtym nieszczęśliwym okresie historycznym, to wyszło całkiem miernie. Nie wiem, może jakieś głęboko wierzące osoby powinny się wypowiedzieć w temacie i przelać swoje uczucia.