Dobrze, że takie filmy jeszcze powstają w Hollywood. I dobrze, że są dystrybuowane w Polsce. Milczenie zadaje szereg pytań odnośnie chrześcijaństwa oraz roli i wartości jednostki. Z częścią odpowiedzi formułowanych przez Japończyków nie sposób się nie zgodzić, choć nie są one miłe europejskim uszom. Chociażby zarzuty co do ignorancji i pychy kościoła katolickiego, uważającego się za właściciela drogi do raju. Wysyłającego misjonarzy po całym świecie do krzewienia jedynej prawdziwej religii. Nawet w miejscach tak kulturowo odległych od Europy jak Japonia, co świetnie tłumaczy Inoue w rozmowie z Rodriguesem. Cały film to próba dialogu z przedstawicielami obu kultur.
Końcówka filmu, to część do której odnosi się tytuł tego tematu. Wg mnie od rozmowy Rodriguesa z Ferreirą następuje spowiedź reżysera, którego wątpliwości związane z wiarą zaowocowały już świetnymi filmami. W tym jednak przypadku Scorsese przestrzelił. Mianowicie próbuje on udowodnić, iż wiara jest czymś prywatnym, czego nie trzeba okazywać i się z tym obnosić. O ile jestem w stanie zgodzić się z tym, że nadepnięcie na obrazek, czy figurkę jest zwykłym gestem. Zbyt dużą wagę przywiązuje się do różnego rodzaju relikwii, które są tylko rzeczami, bez wartości. To publiczne wyparcie się Boga ni jak nie koegzystuje z żarliwie wyznawaną wiarą. Bo cóż z tego, że jak się okazuje w ostatnim ujęciu, Rodrigues prawdopodobnie cicho wierzył, skoro publicznie temu zaprzeczał. To jest hiperbola intymnego przeżywania - kontemplacji, jednocześnie nieprawdziwa. Mam wrażenie, że reżyser chcąc usprawiedliwić swoje milczenie o wierze, próbuje pokazać, że uczynki są nieważne, liczy się to co masz w sercu. Czyli półprawda. Bo czy na milczenie Boga, odpowiedzią jest milczenie wiernego? W kwestii treści zawiodłem się strasznie. W kwestii reżyserii, zdjęć, montażu, jestem jak najbardziej ukontentowany.