Zaczyna się poprawnie, potem jest coraz większa rzeźnia i wyglądało, że to będzie film o absurdach wiary: poświęcenia jej wszystkiego i walki o nią za wszelką cenę. Tymczasem jest to film przez duże F, bezwstydny pean na cześć wiary niezłomnej, męczeństwa i męczenników, bez ironii, nie mówiąc już o krytyce religijnych skrajności. Choć to film porządnie zrealizowany, ze świetnymi scenami i rolami, wciągający w religijne jak i polityczne dysputy misjonarzy z szogunami, ideologicznie jest naprawdę trudny do zniesienia. Finał, jak i wymowa całego filmu potwierdzają, że to po prostu kolejna hagiografia, która przypomina te produkowane przez kościelne organizacje. Dziwi więc tym bardziej, że wyreżyserował to ironiczny zazwyczaj Scorsese.