Mam jeszcze krople we wlosach oraz nieprzyjemny zapach w nozdrzach po seansie z ktorego juz chwile temu wyszedlem z sali kinowej.
Jednak patrzac na obecne menu kin, nawet taki film zjada sie ze smakiem.
A na kilka niespojnosci fabuly i znakow zapytania w glowie typy - ale jak to - mozna przymknac oko.
Akcji nie brakuje, zwlaszcza w wersji 4dx. Silniki krzesel nie mialy prawie chwili wytchnienia.
Lecz wisienka na torcie, kwintesencja tego filmu, byl dla mnie Ron Perlman w blond czuprynie. Cud, miod i maliny.
Przyjemnie spedzony czas przed duzym ekranem.
Znacznie lepiej, niz podczas wczorajszego seansu Tenet.