Tym razem pretekstem do kolejnej odsłony przygód niezmordowanych templariuszy służy Amando de Ossorio opowiadanie Lovecrafta.
Młode małżeństwo - Henry i Lucy - przybywa go zapomnianej przez Boga mieściny nad morzem. On ma tu objąć posadę lekarza. Jej się to niezbyt podoba. Tubylcy (ponurzy rybacy i kobiety w czerni) nie są nastawieni przyjaźnie do przyjezdnych. Nie odzywają się do nich, a nawet odmawiają sprzedaży w sklepie.
Już podczas pierwszej nocy Lucy słyszy dziwne, jakby rytualne śpiewy i dźwięk dzwonów. A także kołowanie mew, co jest o tyle podejrzane, że mewy nie latają nocą. Namawia męża, by wyszli sprawdzić, co się dzieje. Są świadkami dziwnej procesji - grupka odzianych na czarno kobiet prowadzi młodą dziewczynę w nocnej koszuli brzegiem morza. Henry i Lucy dochodzą do wniosku, że to element tutejszego folkloru i wracają spać. Wkrótce wychodzi na jaw okrutna prawda - raz na siedem lat na siedem nocy budzą się przeklęci ślepi templariusze. Mieszkańcy, aby ochronić wioskę muszą złożyć w ofierze siedem dziewcząt. Henry i Lucy postanawiają sprzeciwić się brutalnym obrzędom, przez co sprowadzają sobie na głowy hordy kościotrupów.
Film ma dobry klimat, ponownie, jak w części drugiej mamy wsiowego głupka głoszącego ponure prawdy, do tego dochodzą milczący, oziębli mieszkańcy i przyprawiający o dreszcz krzyk kołujących mew. No i doskonale już znany przewodni motyw muzyczny towarzyszący templariuszom.
Momentami akcja się dłuży, jest też trochę nielogiczności (dlaczego mieszkańcy, gdy nie udaje się złożyć w ofierze dziewczyny, dają drapaka z miasteczka, a nie pomyśleli o tym na samym początku...) no i powtórka z rozrywki - uciekanie głównych bohaterów na podprowadzonych templariuszom koniach i już, obowiązkowo - umowność - sceny nocne ewidentnie kręcone w dzień. Braki te rekompensuje końcówka - całkiem klimatowa.
6/10