PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=30807}

Nostalgia

Nostalghia
7,6 6 097
ocen
7,6 10 1 6097
8,0 14
ocen krytyków
Nostalgia
powrót do forum filmu Nostalgia

Dusza poety

ocenił(a) film na 5

Tarkowski filozofuje na włoskiej ziemi. Nie zamierzam się w tym miejscu rozpisywać nad mnogością interpretacji, jakich dostarcza "Nostalgia", ani też rozpływać nad nieskończonym pięknem tego dzieła, jak czyni to wielu. Zamiast tego napiszę, co następuje: o ile doceniam kontemplacyjny charakter takich pozycji z dorobku rosyjskiego reżysera, jak "Stalker" czy "Solaris", to "Nostalgia" jest już dla mnie przejawem czegoś, co określiłbym jako twórczą masturbację. Tarkowski wyraźnie nurza się w swoim nieprzeciętnym "uduchowieniu", we własnej poetyckiej wrażliwości, głębi przywoływanej przez siebie symboliki. Jak dla mnie jednak, przez większość czasu głównie jednak symuluje albo też w najlepszym przypadku brak mu umiaru. Cóż bowiem z tego, że stworzy się dzieło, które będzie łamigłówką dla zamkniętego kręgu kulturoznawców, skoro zwyczajny widz poczuje się odtrącony przez megalomanię autora, dla którego każdy szczegół wart jest celebrowania w nieskończoność. Pewnie posypią się na mnie gromy, że nie "dojrzałem" do natchnionego mistycyzmu twórcy "Zwierciadła", żem jałowy od strony duchowej, myślę jednak, że problem tkwi gdzie indziej: taka rozbuchana forma to być może dowód maestrii, ale niekoniecznie gwarancja wyższego stanu wtajemniczenia. Doceniam stronę wizualną, nastrój czy napięcie poszczególnych scen, ale sama treść wydaje mi się zwyczajnie miałka i nużąca. Będzie tak zapewne w przypadku każdego odbiorcy, który wywodzi się z innego kręgu kulturowego niż reżyser, a tym samym jego wizja duchowości jest zgoła odmienna. Nie jestem w stanie pojąć tęsknoty za beznadzieją egzystencji w radzieckiej Rosji, nie wzrusza mnie też pisana DUŻYMI literami POEZJA. Każdy przeżywa każdą chwilę na własny sposób, tymczasem odnoszę wrażenie, jak gdyby Tarkowski pragnął zmusić odbiorcę, aby w kreowanych przezeń obrazach dostrzegł ten sam niepowtarzalny sens, co on sam. To budzi mój sprzeciw, stąd też wyłamuję się z grona pochlebców.

Caligula

jestem jeszcze przed seansem tego filmu, ale po obejrzeniu Zwierciadła, trochę się "boję'. no właśnie czego? No właśnie tej artystycznej głębi, której chyba sam nieraz doświadczam, jako artysta-amator i śmiem podejrzewać, że Tarkowski tak naprawdę idzie po najniższej linii oporu. Tak śmiem to powiedzieć, bo sam tego doświadczyłem od niedawna, że w spełnianiu się jako dajmy na to "artysta', najlepszą zabawę mam, gdy idę tak zwaną swoją ścieżką, której prócz mnie nikt dookoła nie rozumie. I od razu mam wątpliwości, czy aby o to w tym chodziło... czy nie stajemy się - jak mówił Gombrowicz - zachwyceni nie z siebie tylko dla tego, że inni każą nam się tym zachwycać. Kiedyś byłem piewcą tego skomplikowanego języka, ale teraz, gdy sam tego doświadczyłem, zaczynam mieć wątpliwości, czy to nie aby Fellini, Tarkowski i paru innych, nie są nazbyt za wysoko podniesieni na ten cokół artyzmu. Sami w sobie są Artystami przez duże A, ale jednocześnie czy nie są to dusze nazbyt egocentryczne, patrzące tylko w swoje odbicie a nie próbujący zrozumieć innych ludzi? Powtarzam, Tarkowski wielkim artystą był, ale jednocześnie niszowym. Niszowy to nic złego, wręcz nobilitacja, ale zarazem mówi nam, że to artysta nieuniwersalny...

ocenił(a) film na 1
Caligula

ktoś pisząc tu o tym filmie napisał że T. dokonuje tu artystycznej masturbacji... nie byłbym tak okrutny, to jest film manieryczny do szpiku ... taśmy filmowej... Manieryczne sceny to choćby te z kobietami oczywiście ubranymi na biało z narzuconymi czarnymi swetrami? płaszczami? chustami?, między nimi snująca się mgła i biały koń ....(biały koń to symbol śmierci a mgła nieookreśloności i przejścia w inny wymiar...) jakież to głębokie....
i jeszcze ta wszechobecna woda w której brodzi bohater, która spływa ze ścian i nie wiadomo skąd jeszcze wiadomo ... przecież że to oczyszczenie, chrzest i co tam sobie jeszcze kto wyszuka w słowniku Kopalińskiego
Duchowość dajce spokój ... taka to duchowość jak w tej scenie z wódką, palącym się petem i zajmującą się od niego książką

ocenił(a) film na 7
Caligula

A ja doceniam to, że w tym filmie jest tak wiele do interpretacji. Nie wydaje mi się, żeby zamiarem reżysera było to, byś w trakcie seansu czuł dokładnie to co on zaplanował. Każdy wyciąga coś dla siebie i to jest piękne w poezji.

użytkownik usunięty
Mati_121

tak,  kazdy powinien odnaleźć swój własny sens, co więcej, odnajdywać go na nowo za kadzym razem kiedy obcuje z danym dziełem. To co autor tam umiescił to jedno, ale najwazniejsze to to, co ja tam umieszczam kiedy to oglądam.

ocenił(a) film na 5
Caligula

Bardzo przenikliwa wiwisekcja postawy twórczej Tarkowskiego. Na własny użytek nazwałem ten (i nie tylko ten) jego film franciszkańskim kościołem bez Boga.

użytkownik usunięty
Krzypur

a ja myślę po prostu, jak czytam komentarze ludzi (nie tylko tu, ale ogólnie na forum pod tego typu filmami), że za bardzo się ludzie starają, za bardzo chcą coś w tym (czy podobnym) filmie na siłę ujrzeć, coś przeżyć, doszukiwać się niewiadomo czego, a takie podejscie przeszkadza w odbiorze takiego kina. Im bardziej się starają tym mniej się udaje. To wszystko jest prostsze, tylko wymaga właśnie odłożenia tych wszystkich starań na bok. Wszystko co wartościowe, przychodzi do człowieka bez wysiłku z jego strony, objawia się samo, tam gdzie on niespecjalnie szuka, jedyne co wymaga to skupienia i pewnej otwartości (np. pokory, szacunku, etc.)

I lepiej zawsze po seansie stwierdzić, że to ja jestem niedouczony lub jałowy duchowo i wymagać zmiany od siebie, to zawsze jest konstruktywne (nawet jeżeli nie musi to być prawdą) niż obwiniać autora za megalomanię i bufonadę. W przypadku kogoś takiego jak Tarkowski powinniśmy mieć dużo więcej pokory, dużo więcej kredytu zaufania.

ocenił(a) film na 5

Moim zdaniem - wprost przeciwnie, wartościowe rzeczy odczuwa człowiek, który popracował nad sobą. Mnie się film musi podobać, to taka oczywista kategoria oglądu, gdy coś mi nie pasuje zaczynam się zastanawiać, co i dlaczego, nie ma teraz już miejsca na "daj się ponieść wizji". Gdy autor bierze na tapetę siebie, swój ogląd świata i proponuje mi wycieczkę w swoje trzewia duchowe, to co tu odkładać na bok, przyjmować bez wysiłku? Nie jestem buddystą.

użytkownik usunięty
Krzypur

Zgoda co do pierwszego zdania, dlatego, że człowiek w pewnym sensie tworzy sobą (tym czym jest) własną percepcję rzeczywistości.

Generalnie chodziło mi o to, że pewne rzeczy człowiek może zbytnio nie rozumieć, ale odczuwać z daną rzeczą więź, wtedy jego umysł może być bierny, pasywny, lecz sama ta więź, ona wystarcza do tego, żeby utrzymać na czymś uwagę i odbierać subtelne wrażenia, z których czasem spontanicznie rodzi się jakieś zrozumienie. "Bez wysiłku" oznacza po prostu właśnie pasywność umysłu i nastawienie na duchowy odbiór czegoś. Innymi słowy, chodzi o stan kontemplacji. Raczej jest to uniwersalne, nie wiem skąd skojarzenie z buddyzmem, pewnie się zasugerowałeś jakimś wcześniejszym moim komentarzem.
Nie twierdzę, że to się sprawdzi wszędzie, z pewnością oglądając niektóre filmy dobrze jednak pogłówkować, ale tutaj wydaje mi się to odpowiednie.


Mnie ten film i podobne jemu, urzekają tym, że przenoszą mnie niejako w inny świat, środki wyrazu jakie autor używa, własnie ta poetyka, wolne ujęcia, piekno i artyzm kadrów, w połączeniu z atmosferą i tematyką filmu, stają się środkiem do mojej własnej kontemplacji, stają się narzędziem, nie tyle właśnie oglądania trzewi autora, a bardziej wejścia poprzez film w mój własny świat. Dlatego pisalem (chyba w poście poniżej), że nie jest aż tak wazne to co autor miał na mysli i co tam w jemu tylko znany sposób włożył, a to, co ja w tym momencie poprzez medium tegoż obrazu sam przeżywam.
Jest to w pewnym sensie odwrotność intelektualnej masturbacji jak to wyżej autor postu określił, stąd mój komentarz, żeby pewne rzeczy "odłożyć na bok". Zdarza się, że czasem powstaje wiele przemysleń pod wpływem filmu i człowiek wypisuje rożne rzeczy, szuka trzeciego dna, odniesienia do niewiadomo czego, ale to jest tylko skutek. I tak samo, to co widzimy na ekranie, różne dziwne środki wyrazu, jakiś tam intelektualizm i pseudo-artyzm, to też jest tylko jakaś warstwa, za ktorą stoi duchowość autora, to co subtelniejsze niż zawarta myśl i forma, a z czym mogę połączyć się przez tego rodzaju kontemplację.
Zdarzało się, że coś oglądałem i odczuwałem rózne cudowne rzeczy, a dzisiaj to dla mnie niczym zamknięty świat do którego nie mam dostępu. Wtedy pozostaje jedynie nostalgia..



ocenił(a) film na 5

Rozumiem, o co Ci chodzi. Rzadko daję się nieść historii, klimatowi, muzyce, obrazowi..., co wynika z mojego charakteru. Nie znaczy to, że uważam ten sposób odbioru za naiwny, nie. Może i żałuję, ale nie mam przystępu do takich artyzmów jakie proponuje Tarkowski. Dlaczego więc patrzę na jego filmy (podobnie jak na kilka Bergmana itp)? Z ciekawości, co inni w nim widzą. Co do ocen - mylą się, moim zdaniem, ci, którzy uważają, że wystawia się oceny filmom, reżyserom czy aktorom, wystawiamy je sobie, a dokładniej filmowi przepuszczonym przez siebie. Zresztą dlatego nie sugeruję się ocenami krytyków.

użytkownik usunięty
Krzypur

Za Bergmanem aż tak nie przepadam. Porusza za dużo jakichś wątków egzystencjalnych, które mnie aż tak nie ruszają, Tarkowski jest poziom wyżej, bardziej w kierunku metafizyki. Jego kino jest może i trudne, ale ogląda się mi nieporównywalnie łatwiej niż np. Paradżanowa. To już dla mnie jest trochę kinowa ezoteryka, chociaż jeden jego pierwszy poważny film "Cienie.." był relatywnie lekki w odbiorze, ale nie podszedł mi zbytnio.

Napisałeś, że Tarkowski to kościół bez Boga. Jak to zaargumentujesz? Zwyczajnie jestem ciekaw. Oglądałeś "Solaris", to akurat film, który najbardziej można interpretować w kategoriach czysto metafizycznych, a przynajmniej ja go tak odebrałem. Lema nie czytałem, więc nie wiem, ale generalnie poza może filmami z tematyką biblijną, to nie stosuje porównania z książką (zresztą od jakiegoś czasu niewiele czytam typowej literatury i jakby nie mam na to czasu, bo czytam praktycznie tylko specyficzne rzeczy) i uważam, że reżyser ma prawo poprowadzić film gdzie go wizja poniesie, niekoniecznie trzymając się sztywno książki. Traktuje więc taki film całkowicie osobno.

ocenił(a) film na 5

Pisząc o "kościele bez Boga" miałem na myśli rozdźwięk między kontemplacyjną naturą jego filmów, szukaniem dziecka w człowieku, nasączaniem obrazów duchowością, a pesymistycznym wydźwiękiem jego twórczości. Tworzy abstrakty Absolutu .

użytkownik usunięty
Krzypur

Rozumiem, po częsci się zgadzam z Tobą i też tak odczuwałem trochę. Z drugiej strony mamy pełno obrazów natury religijnej sporo przelukrowanych, nie ukazujących np. kryzysów duchowych, a co jest częścią drogi do Boga. Nasza pierwsza rozmowa na tym portalu - o ile pamietam - dot. Matki Teresy (na forum filmu o niej), kobiety, która słynęła z tego, że przez większość życia żyła w stanie alienacji od Boga, odczuwała wew. pustkę, przynajmniej tak to opisuje.

Niekiedy więc ukazanie tej wewnętrznej ciemności, wejście w nią, dla kogoś kto odczuwa taki stan, jest często czymś co powoduje przeżycie katharsis.

Tutaj bohater na początku mówi "Mam dosyć patrzenia na obrzydliwie piękne widoki."
I teraz spróbuj popatrzeć na bohaterów w filmie jak na różne twoje "ja" lub aspekty siebie, nie że ten czy inny bohater to jakiś pesymista, ale to jest jakiś aspekt mnie, jakąś cząstka we mnie, która się wyraża w taki sposób, świadomie czy podświadomie czy może nadświadomie, inny bohater to inny aspekt mnie i tak dalej. Tak samo to co wyraża obraz, np. padający deszcz, kolorystyka, mgła, to wszystko gdzieś odnosi się do tego, żeby przedstawić wewnętrzny stan. To trochę tak jakby oglądać swój sen, i spróbować go zinterpretować. Nie bierzemy na serio tego snu jako rzeczywistość, a patrzymy na to jak na przedstawienie naszego wewnętrznego stanu, naszych emocji, pragnień, trudności, etc.

Ja w ten sposób podchodzę do niektórych filmów, niekoniecznie patrzę na bohaterów jakby z osobna, ale przepuszczam przez siebie i patrze na całość i zadaje pytanie: gdzie to wszystko jest w mnie i co to oznacza? Tak samo z obiektami z filmu typu statek, strefa, komnata, jezioro, ocean, skała, drzewo i tak dalej.
Oczywiście nie wszędzie tak można, jasna sprawa, ale powiedzmy takie dzieła jak "Piknik pod wiszącą skałą", "Matrix","Życie Pi", "Władca pierścieni", "Dziewiąte Wrota", czy właśnie filmy Tarkowskiego.
Co więcej, teoretycznie możesz też tak patrzeć na rzeczywistość wokół.. Szczególnie na świat przyrody, ale docelowo w sumie na wszystko.

ocenił(a) film na 5

Masz naturę kontemplacyjną, a ja - chyba - analityczno-syntezującą. Wiem, to są szuflady, ale z grubsza tak to widzę, więc nasze wewnętrzne lunety tak a nie inaczej odbierają filmy, słowa, może i świat. Chociaż nie, zaprzeczę teraz sobie, przecież przedkładam poezję nad prozę. Może chodzi o rodzaj sztuki...? Ciągle więcej nie wiem, niż wiem, ale wiem, że taka już nasza dola.

użytkownik usunięty
Krzypur

heh, no wiesz, jako osoba o wykształceniu technicznym często używam tej natury analitycznej, i muszę nawet. To nie jest chyba kwestia jaką kto ma naturę, tylko róznych warstw w człowieku i tego w czym daną warstwę wykorzystujemy. Są dziedziny, gdzie ta analiza jest bardzo potrzebna, ja np. często stosuje przy rozwiązywaniu jakiegoś problemu metodę "dziel i rządź", rozkładam problem na czynniki pierwsze i w ten sposób dochodze do sedna.Zreszą lubiałem matematykę, analizę, logikę,czyli nieco abstrakcyjne rzeczy. Kocham to, szczególnie w takiej formie czysto teoretycznej, gdzie to jest sztuka sama w sobie.

Często też przy bardziej niejednoznacznych kwestiach natury moralnej czy światopoglądowej korzystam z takiego elementu jak "widzenie 360 st.", że tak to nazwę, czyli spoglądania na problem z wielu perspektyw i jakby nie wysuwanie ostatecznych wniosków, a jakby pozwolenie by intelekt uformował rożne punkty widzenia sam z siebie. Często z tego korzystam z kwestiach nazwijmy to "politycznych", gdzie nie ma jakby "białego" i "czarnego", a zawsze jest coś w rodzaju mniejszego, bądź większego zła i nigdy nie jesteś zadowolony z tej czy innej opcji tak na 100%. I zawsze moje podejście do danego zjawiska jest takie, że staram się w czymś widzieć nie "biało-czarne", a jakby gradient od białego do czarnego, ze wszystkimi możliwymi odcieniami. Staram się tak patrzeć na siebie, na drugiego człowieka, na jakąś dokrynę, filozofię ideologię - nawet tą najgorszą. Nie na zasadzie, że ja "już wiem" i mam "gotową opinię", a coś w rodzaju, że ty do końca nie możesz powiedzieć jaką masz opinie, bo widzisz zbyt wiele barw.

Co do kontemplacji i takiego podejścia to nauczyłem się tego pracując z tekstami biblijnymi czy quasi-biblijnymi, więc stosuje przy niektórych filmach podobne podejście.

Ale sednem chyba tutaj jest słowo "równowaga". Ja przynajmniej nauczyłem się tego, że musimy równowazyć w sobie przeciwieństwa, czyli np. imaginacja lub intuicja vs. analityczność. Obie rzeczy musimy rozwijać, a właśnie syntezą to jest wzajemne połączenie ich. Z połączenia rodzi się wiedza. Trochę jak mężczyzna i kobieta, którzy są przeciwieństwami, ale łącząc się ze sobą, tworzą coś nowego, czego sami nie mają - czyli dają nowe życie. To nie jest tylko kwestia kontemplacji, a również zrozumienia. Zrozumienie jest owocem kontemplacji niejako, ale żeby zrozumienie miało paliwo, nie bylo "suche", ono potrzebuje czegoś bardziej nienamacalnego, czyli własnie rodzaju iluminacji intelektu, czyli owej kontemplacji. I to dopiero rodzi zrozumienie, formuje myśli, etc. Przy rozwiązywaniu problemu matematycznego jak dla mnie tą iluminacją może być samo uczucie oczarowania, czy coś podobnego, coś w rodzaju, że siadasz i rośnie twoje serce, i dopiero potem jest "analiza".
To trochę jak muzyk, który zna perfekcyjnie teorię muzyki, usłyszał tysiące kompozycji muzycznych, ale kiedy siada np. przed fortepianem i ma coś zaimprowizować, on musi o tym zapomnieć i raczej uzyskać specyficzne natchnienie, które sprawi, że zacznie grać "bez wysiłku", sam z siebie. Myślenie i analizowanie jest za wolne. Poeta tak samo, jak próbowałeś kiedyś napisać wiersz, to wiesz, że czasami się nie da, musi być owo "natchnienie", i z tego dopiero rodza się pomysły, idee, myśli, etc. Owocem tego jest dzielo literackie.

użytkownik usunięty

podsumuwjąc, to nie jest tak, że używasz samą kontemplację, ale kontemplację i zrozumienie razem (w tym analizowanie, znajdywanie analogii, porównywanie, bazowanie na tym co już wypracowałeś) Tyle, że czasami trzeba dać jednemu lub drugiemu priorytet. Jak robisz zadanie matetematyczne to wiadomo, że rozumowanie jest dużo ważniejsze. Ale jak czytasz jakiś tekst natury metafizycznej, który opisuje rzeczy natury takiej, że ty dopiero musisz wejsć w odpowiedni stan świadomości, żeby mieć jakieś zrozumienie tego, to bardziej ważne jest wtedy początkowe, ogólne czucie czy nawet samo skupienie uwagi, po to, żeby uzyskać odpowiedni stan natury kontemplacyjnej, i dopiero wtedy - z czasem - może pojawić się jakieś zrozumienie, bo samo z siebie to jakby nie działa.

Są ludzie natomiast którzy coś przeczytają, trafią na jakieś słowo czy zdanie, które im "nie pasuje", i wchodzą w jakaś analize, tworzac sobie przeszkody, żeby wejść w coś głębiej.
A czasem to "nie pasuje" to jest coś zasłyszanego wcześniej, stare zrozumienie z dzieciństwa, które zrodziło niezdrowe emocje i uprzedzenia, a tutaj trzeba być zawsze nieco pustym, opróżnić się "ze starego", żeby móc przyjąć coś nowego. Dlatego wtedy ważniejsze jest ogólne odczucie, które daje więź, i pozwala jakby wyższym władzom, nawet w razie "buntu" niższych władz (np. ciała, rozumu), niejako "przejąc ster", pokonać taki stan, ufając tak naprawdę temu połączeniu. Inaczej coś takiego nas zamknie, odetnie, jeżeli tego połączenia, wcześniej nie ma.
W internecie jest sporo "interpretacji' np. biblijnych jakichs sceptyków, ogólnie szukających spisku czy czegoś takiego, ale to pokazuje, ze takie zrozumienie, nie jest owocem kontemplacji, a jest produktem niższego rozumu i tak naprawdę ciemności, ignorancji, bo prawdziwa kontemplacja zakłada wcześniejszą więź, tak naprawdę z Bogiem i iluminację intelektu (natury duchowej), która jest przedłużeniem tej więzi w odrobine niższe władze.

Wracając do Tarkowskiego.. tak żebyśmy nieco zahaczyli o temat i zrobili taką klamrę, to w Zerkalo ktoś napisał, że Tarkowski zalecał nie analizowac i nie interpretować dzieła w trakcie oglądania tylko obserwować, starać się być obserwatorem. To jest po prostu zalecenie, żeby stworzyć w sobie warunki na wewnętrzny i osobisty odbiór dzieła.

ocenił(a) film na 5

No i widzisz, jaki ten świat jest popaprany. Dzięki za obszerną wypowiedź.

użytkownik usunięty
Krzypur

Tak, choć zmiana w tym świecie zależy głównie od bardziej świadomych jednostek, choć teoretycznie ten globalny kryzys jest między innymi po to, żeby obudzić zwykłego Kowalskiego, bo każdy tego doświadcza i nie ma dokąd uciec. Co by się nie działo, trzeba przyjąć najszerszą możliwie perspektywę w duchu wiary w Opatrzność, żeby to objęła nasza duchowa mądrość i w miarę świadomie kooperowała, a nie spanikowany mały człowiek, który najchętniej uciekłby z pola bitwy. :P

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones