Film pokazujący historię domniemanego gwałtu, w której tak naprawdę nic nie wiadomo na pewno, choć fakty są znane i niekwestionowane przez nikogo.
Oglądamy tę historię z różnych punktów widzenia, w tym również w mocno niejednoznacznej interpretacji prawniczej. Wiadomo, że w trakcie imprezy doszło do seksu pomiędzy studentem pochodzącym z uprzywilejowanej warstwy społecznej i młodziutką córką ortodoksyjnej Żydówki. Nikt tego nie podważa, natomiast kwestia zgody lub jej braku pozostaje niejasna nawet wówczas, gdy opowiedziano już dokładniusieńko wszystkie szczegóły. Ona twierdzi, że została zgwałcona, on – że żadnej przemocy nie było; jedynie przygodny seks za obopólną aprobatą. Oboje mają w jakimś stopniu zniszczone życie i oboje są szczerze przekonani o własnej racji. W tle przygrywa echo #meetoo.
W czasach postmodernizmu i postprawdy to niby nic wielkiego, bo rzeczywistość jest przecież jedynie sumą projekcji i wyobrażeń; faktów jako takich w zasadzie nie ma, a jeśli nawet są, to dobrze ukryte w niedosiężnej głębi. Dzisiejsze feministki wzięłyby zapewne stronę dziewczyny, z automatu uznając ją za ofiarę. Jednak wymiar sprawiedliwości nie może polegać ani na płynnych ideach, ani odruchach wyćwiczonych pod dyktando obowiązującej narracji. A zarówno oskarżycielka jak i podsądny w pewnych kwestiach kłamią, co daje się udowodnić.
Ostatecznie wyrok sądu uwzględnia niejednoznaczność sytuacji i dodatkowe okoliczności, w tym w szczególności dotychczasowe życie oraz reputację obojga bohaterów, jednak nie dowiadujemy się, jak to w rzeczywistości było. Prawdy nie ma – są tylko pokrzywdzeni.
Jest dokładnie na odwrót. Prawdą ofiary jest gwałt. Prawdą gwałciciela jest uznanie, że mógł zrobić co zrobił (nie zastanawiając się co czułą ofiara gdy zacisnął w pięści jej włosy). Żadnego kłamstwa w tej filmowej opowieści nie udowodniono.