Przykład tego, jak można zmarnować czas, budżet i temat. Film udaje, że porusza coś ważnego, że jest nowoczesny, edgy i odważny, ale tak naprawdę to tylko miałka zbieranina banałów, popędów (nomen omen) i TikTokowej wrażliwości emocjonalnej. Kamera pływa, aktorzy niby przeżywają, a ty siedzisz i czujesz się jak na najdłuższej reklamie prezerwatyw, która udaje arthouse.
Dialogi pisane jakby przez AI połączone z horoskopami z Bravo Girl. Muzyka próbuje wszystko przykryć, jakby dźwięk mógł nadać sens scenom, które nie mają żadnej struktury dramaturgicznej. I ta nieznośna świadomość, że to wszystko powstało nie z potrzeby powiedzenia czegoś, tylko z potrzeby „być modnym, kontrowersyjnym i queer-friendly dla algorytmu”.
To nie film, to algorytmiczne kichnięcie. I zamiast katharsis, zostaje tylko potrzeba prysznica. Albo właśnie przewietrzenia.