Osobiście nie czytałam tego opowiadania, ale dowiedziałam się i dla zainteresowanych może wspomnę, że są istotne zmiany w filmie. Kluczowe osoby zostały inaczej sportretowane tj. stary i młody Matt Matthews oraz ciocia Mollie, lecz nie tylko one, co ponoć mocno zmienia fabułę. Ciekawe...
Nie lubię tego typu działań. Jeśli już się bierze pod warsztat czyjś pomysł i nie kryje się tego a wręcz używa tytułu noweli i nazwiska jej autora to wg. mnie nie powinno się tak ingerować w dzieło. Takie jest moje zdanie.
Natomiast sam film w kwestii realizacji jest w porządku. Krajobrazy oczywiście nie mogą nie przykuwać uwagi skoro to park narodowy :) i musowo miło się ogląda... Jest napięcie, zwłaszcza na samym końcu, zaskakujące zakończenie i kilka zabawnych wypowiedzi oraz mądre słowa babci Becky, puenta wydarzeń niejako... Gra aktorska dobra.
Zastrzeżenie mam jedynie do obsadzenia Johna Weyna ( miał wtedy 34l.) w roli dużo młodszego mężczyzny, tak przynajmniej wynika z tego, jak jest traktowany przez innych, postać Betty Field także zdaje się młodsza niż jej 28letnia odtwórczyni, niemniej jednak wygląd aktorki nie odbiega od założenia, czego o Waynie z zakolami i zmarszczkami na czole powiedzieć się nie da.
Trochę dziwiło i irytowało mnie ciągłe bieganie Sammy na bosaka wśród cierni, błota i kleszczy, w ogóle sam jej wygląd oraz postępowanie nasuwało myśl o Tomku Sawyerze... To wszystko + wiara tej postaci w zabobony, generalnie bardziej przystoi chłopcu w wieku Tomka niźli dorastającej pannie :) No i ...ach ten czar minionych lat gdzie bicie kobiet po twarzy było normalne...
Betty Field zagrała bardzo dobrze. Słusznie porównujesz jej zachowanie Tomka Sawyera, i myślę że zagrała swoją postać bardzo wiarygodnie. Jej bieganie na bosaka ma dla mnie swój urok, w ogóle ta 28 letnia aktorka ma w tym filmie urok nastolatki. Więc wszytko mi tu pasuje.
Zgoda, że Wayne już za stary na młodzieniaszka, którego miał grać. Ale taka była wtedy praktyka w Hollywood. Przypomnę choćby "Quo vadis" z Robertem Taylorem i Deborah Kerr, czy "Niezapomniany romans" z Deborah Kerr i Cary Grantem. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, dziś rzeczywiście jakoś nie pasuje. Pytanie: dlaczego, co się z nami porobiło?
Film rzeczywiście trzyma z napięciu - wymieniłaś trafnie ciekawe fragmenty, dodałbym jeszcze do tego chwilę, gdy bohater wkracza pierwszy raz po latach do opuszczonego domu i sceny z odzyskaniem wzroku.
Myślę, że w książce zobobonne uroki odczyniane przez młodą dziewczynę, przy przekraczaniu granicy zapomnianego domostwa, zostały raczej potępione. W końcu książkę pisała osoba wierząca, pastor protestancki. Stąd - skądinąd wizualnie ciekawa - scena magicznego, piekielnego kręgu przy ciele chorego - wyraźnie ukazana w filmie jako coś złego - w książce pewnie też jest to ukazane jako coś napietnowanego.
Ostał się w filmie sentymentalizm i nieco moralizowania. Jest tez tytuł nawiązujący do Nowego Testamentu i określenia Chrystusa. Być może dlatego film ma tak niskie oceny na filmwebie? Bo przecież to obraz bardzo udany, z pozytywnym przesłaniem, z wieloma scenami, które ogląda się w napięciu.