Wielu wypowiadających się zarzuca scenariuszowi, że jest nierealistyczny, bo zachowania bohaterów są niemożliwe do zaistnienia, zaś sami bohaterowie są jednowymiarowi. Inni bronią, mówiąc, że nie, że zdarza się, że ludzie się tak jednak zachowują, że przecież sytuacja jest przerysowana, że trzeba pewne rzeczy wziąć w nawias itepe.
A czy nie jest tak, że film jest po prostu metaforyczny na każdym poziomie? Czy poszczególne postacie nie są alegoriami, tropami literackimi? Czy zaistniałe sytuacje też nie są metaforą? Mamy tu, w tym filmie, hasła pojemne, ale uniwersalne, "od zawsze" w kulturze w taki czy inny sposób obecne, tak czy inaczej nazwane - Mesjasz, solidarność, człowieczeństwo, zbrodnia, wyższa konieczność, granice, transgresje, szaleństwo, nadzieja, bezsilność, donkiszoteria, egoizm. Ba! Można by je nawet zestawić w antynomie: Mesjasz-Szatan, solidarność-egoizm, szaleństwo-prawda, wyższa konieczność-człowieczeństwo. A może zapytać o granice wyższej konieczności? Albo o granice solidarności?
Rozpatrywanie tego filmu na poziomie: "czy dana sytuacja jest możliwa" i "czy dany bohater jest realny" to zadawanie pytania w innej kategorii, niż ten film gra. Pytanie o kształt koloru.
Rozpisałem się, więc kończę, chcąc zahaczyć o drugi zarzut - o teatralność (i pośrednio o grę aktorską). Właśnie przyjęcie konwencji teatralności jest w tym filmie konieczne, żeby "spakować" w nią metaforyczność, którą posługuje się teatr, podczas gdy film posługuje się realizmem.