Zacznę od tego, że obejrzałam ten film bez przeczytania żadnych wcześniejszych informacji na jego temat.
11
Gdy Ian zaczął podążać za 11-stkami, zaczęłam się zastanawiać o czym ten film będzie. Czy od teraz liczba 11 będzie liczbą prowadzącą go przez życie, czy co? Czy to film o jakimś magicznym "przeznaczeniu"...? Ale ostatecznie okazuje się, że było to jakimś jednorazowym wybrykiem i nigdzie później nie ma wytłumaczenia o co chodziło z tą liczbą. Choć w mojej opinii możliwe że to nawiązanie do "fenomenu liczb 11:11" i oczywiście numerologii. Wystarczy wpisać taką frazę w google, co właśnie przed chwilą zrobiłam.
"Jeśli zdarza Ci się widzieć sekwencję 111 lub 11:11 może to stanowić według wielu wierzeń między innymi New Age, że twoje intencje i myśli mogą się w szybkim czasie zmaterializować i świat wokół ciebie może ulec zmianie. Nagle Twoje życie skupi się na czymś zupełnie nowym i zawrotnie zmieniającym dotychczasowe widzenie wielu rzeczy jak i może dokonać wielu zmian związanych ze światem materialnym i duchowym.
Istnieje też grupa ludzi która wierzy że to są znaki wysyłane przez naszych duchowych przewodników byś my odkrywali w sobie własną duchowość tym samym wchodząc na wyższe wibracje (...)".
No ładnie, znowu "delikatnie" nas karmią jakąś newage'owską papką... Idźmy jednak dalej.
Gdy Sofi wylewa przez przypadek jakąś substancję na oczy Iana zaczęłam rozmyślać: może Ian przez ten wypadek oślepnie? Może będzie widział więcej kolorów? Może będzie widział więcej niż inni (czy w inny sposób)? Może będzie widział inny świat? Czy może po śmierci Sofi to ją będzie widział? Okazało się, że wypadek z oczami tak naprawdę nie był istotny dla fabuły... Raczej było to w jakiś sposób jedynie symboliczne. Człowiek który życie poświęca na rozpracowanie ewolucji oka, nagle nic nie widzi i musi być kierowany przez osobę, która wierzy w wędrówkę dusz (choć w co ona dokładnie wierzy nie jest jakoś dobitnie powiedziane). Ta dziewczyna gada takimi niedopowiedzeniami, że przyznam szczerze: trochę się pogubiłam o co jej chodzi. Czy mówi o chrześcijańskim Bogu, czy mówi o buddyzmie, czy po prostu "innym" jakimś świecie. I co ma wspólnego z tym wszystkim Oko Horusa, które nosi na szyi? Jest to symbol "odrodzenia i powracania do zdrowia. Zapewniało życie, chroniło przed wszystkimi niebezpieczeństwami, symbolizowało też proces powracania zdrowia i stawiania się całością". Czy to właśnie tę "religię" Sofi wyznaje...? Czy po prostu wzięła po garści informacji z każdej religii i stworzyła "własną"? To było dla mnie niejednoznaczne i wolałabym, żeby film bardziej skupiał się na wyjaśnieniu tego, bo przeciętny człowiek zupełnie się w tym pogubi.
7 lat później
Sofi umiera i przechodzimy do "7 lat później" i co...? O co w tym chodzi...? Dlaczego dziecko Iana i Sofi (dwie osoby to trochę ZBYT DUŻY zbieg okoliczności...) mają identyczne oczy jak jakaś dziewczynka z Indii i farmer, który jakiś czas temu umarł?
Wtedy pomyślałam: AHA. Czyli Ian całe życie negował istnienie Boga i właśnie ma się zdarzyć coś, co go nawróci!
Błąd.
Nic się takiego nie stało. Jadąc do Indii i przeprowadzając (bardzo sugestywne) badanie na dziewczynce, tak naprawdę co udowodnił? Że jej oczy wcale nie są oczami Sofi i nic nie pamiętają z jej życia. To tylko zwykły przypadek, że lubi truskawki. Czyli co? Ian jedzie do Indii i w sumie można by oczekiwać, że wydarzy się tam coś niesamowitego, a nie wydarza się nic.
Więc... czy to film głównie o miłości i nadziei na coś...? Ale wolałabym go tak nie upraszczać...
Moja prośba więc jest taka, czy ktoś może wytłumaczyć mi co ten film tak naprawdę przekazywał? Jaką mądrość? Jakie wartości?
Bo po po obejrzeniu czuję się jakby ktoś ze mnie zrobił głupka. Muszę specjalnie sięgnąć do internetu, google i tutaj na forum, żeby go zrozumieć? Czy film nie powinien mówić sam za siebie, a ewentualnie inspirować do dalszych poszukiwań informacji?
W ostatecznej mojej ocenie film jest dla mnie bardzo poplątany, pomieszany i niezrozumiały. I nie wiem o czym tak naprawdę był.
Dodam, że uwielbiam filmy, które dają do myślenia, inspirują, są wielowarstwowe, trzeba nad nimi siedzieć i obierać z warstw jak cebulę ;) A potem dzięki nim sięga się po książki i inne źródła informacji.
Takim filmem był dla mnie niedawno np. Prisoners 2013 (z Hugh Jackmanem i Jakem Gyllenhaal'em). Po obejrzeniu spędziłam dobrych kilka godzin na buszowaniu po internecie i czytaniu o mk ultra i innych.
Ale już inny film z Jakem Gyllenhaal'em - Enemy 2013, obejrzałam i... Nie wiedziałam co powiedzieć ;) Zaniemówiłam, bo symbolika filmu i metafory w nim zawarte były dla mnie ZUPEŁNIE niezrozumiałe. Dopiero po obejrzeniu na youtubie 10-minutowego wytłumaczenia O CO W TYM FILMIE CHODZI odezwało się we mnie wewnętrzne: Ahaaaaaa.....
Dlatego uważam, że I Origins jest niedopracowane, a scenariusz chyba tylko zrozumiały w 100% dla samego twórcy i reżysera.
Czekam na Wasze wyjaśnienia :) lub wskazanie błędów w moim myśleniu
Wydaje mi się że końcowa scena z windą "miała mieć" kluczowe znaczenie. Dziewczynka boi się windy, bo zginęła przez nią w poprzednim wcieleniu. W tym momencie Ian uwierzył, że ma ona w sobie cząstkę duszy Sophie. Ale to mógł być i pewnie był zwykły przypadek. Przecież to nie dziwne że niektórzy ludzie się boją windy, a zwłaszcza dzieci. Może chodziło o to by pokazać, że niektórych rzeczy nie da się udowodnić naukowo i trzeba po prostu uwierzyć. Jednak ten film nie przekonał mnie, by mieć takie nastawienie do życia. Za dużo w filmie zbiegów okoliczności.
Dziękuję Ci, że o tym napisałeś, bo oglądając film nie skojarzyłam faktów. Myślałam, że ta dziewczynka po prostu zrozumiała, że Ian chce ją zostawić, zwrócić okrutnemu światu w którym jest ona samotnym i bezbronnym dzieckiem i zaczęła krzyczeć, bo nie chciała tam wracać. O windzie nawet nie pomyślałam, mimo, że teraz widzę jakie to było oczywiste...