To taka dostosowana do nowożytnych czasów wersja "Bird on a wire". Coś dla nastolatków aktualnie zapatrzonych w propozycje mtv (może w Stanach jest ich jeszcze więcej niż u nas?), które kiedyś było music television, a dziś jest tym czym jest...
I ponieważ rozumiem, że to jest produkcja dla dzieciaków nie czepiam się różnych rażących "drobiazgów” ale to rozsypane w pociągu żarcie jest wręcz ordynarnym przegięciem, NIKT go nie zauważył ?
Łudziłam się przez 40 minut (to wyjątkowo długo jak na mnie), zupełnie niepotrzebnie. W okolicach godzina siedemnaście, kiedy Mollina siedzi z tym małym wcinającym fryty, obydwaj praktycznie wystawieni jak kaczki na strzelnicy i kiedy oczywiste staje się, że stanie się „niespodziewane” straciłam cierpliwość. Kiedy „niespodziewane” się stało wyłączyłam film. Zazwyczaj na tym etapie, gdy pozostaje już minimum czasu do zmarnotrawienia, dociągam do końca, ponieważ zawsze niezmiennie zadziwia mnie absurd do którego są w stanie dojść scenarzyści. Włączyłam go ponownie tylko dlatego, że słabość do „uszlachetniania się poprzez cierpienie” kolejny raz okazała się silniejsza... Co mi to dało ? świadomość, że w związku z tym jak kończy się ta produkcja, w niedalekiej przyszłości może znaleźć się szaleniec chcący powołać do kin jej drgą część (brrr...)