zwłaszcza początek i zakończenie są po prostu łał! zdjęcia też
niesamowite, gra aktorska! (teatralność typowa dla starego kina) ta Vivien Leigh i jej
mimika jest na miarę najlepszych kreacji Elizabeth Taylor a może i lepiej, a Clark Gable
nawet chyba bardziej męski niż bywał Humphrey Bogart... Niestety muszę odjąć ze dwa
punkty bo mimo wszystko momentami trochę mnie znudził i się dłużył (3 i pół godziny? bez
przesady). Do tego nie przepadam za melodramatami a ten jest na wskroś
melodramatyczny i z duża dawką podniosłości, choć to chyba ten tytuł uznaje się za
fundament tego gatunku który wyznaczył pewne szlaki w hollywood więc może i nie ma co
się czepiać...? (a ta malowniczość zdjęć coś mi przypominała, dopiero zauważyłem że
reżyser ten sam co przy "Czarnoksięzniku z Oz"!)